Tablica ogłoszeń

Jeśli za mną tęsknicie, w linkach można znaleźć moje pozostałe blogi. Nowsze i lepsze.

Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!




Co mojego autorstwa chcielibyście przeczytać po zakończeniu szeptu?

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Szept 23 ~ Chaos poza kontrolą.

 Bo właściwie ja nie przewidywałam tej "ciemności" w poprzednim, serialnie, wyszło samo, zwłaszcza w tym, bo pierwszą połowę pisałam w nocy z piwem. No i wreszcie mam czas. Wcinam kurczaka z sandłicza >.< bo nie mam w czym go upiec no i piszę i publikuję. Macie. Łapcie. To chyba mój największy poślizg, bo już tydzień jakoś.

***

Otwieram oczy, a przynajmniej tak mi się wydaje. Orientuje się, że nie jestem w domu. Nie wiem, gdzie jestem. Wygląda to tak, jakbym lunatykowała, ponieważ stoję gdzieś na ulicy w środku nocy. Nie mam zielonego pojęcia, co się ze mną działo. Kręci mi się w głowie, więc siadam na pobliskiej ławce i zastanawiam się, co dalej. Rozglądam się dokoła i okolica wydaje się znajoma. Nie bardzo, ale podejrzewam, że wciąż jestem w tym samym mieście, co trzeba. Nie mam pojęcia ile czasu minęło, ani co się stało. Na tę myśl czuję niepokój.
Próbuję sobie przypomnieć, co się stało. Ostatnie, co pamiętam to... Po świętach spotkałam się z Victorią w kawiarni. A właśnie, był też Vincent. Poszliśmy do mnie... No właśnie! Vincent! Byłam z nim, rozmawialiśmy, a co potem? Zaczęły strzelać żarówki, a potem nie mam już pojęcia, co się stało. Na samą myśl zaczynam drżeć, jestem taka zdezorientowana.
Muszę wrócić do domu i odpocząć, na pewno wszystko się wyjaśni. Siedzenie tu nic nie da. Wiem to, a jednak nie mam siły. Jestem głodna, zmęczona i bolą mnie nogi. Jak długo błądziłam? Zmuszam się, by wstać i robię kilka kroków. Z każdą chwilą boję się coraz bardziej. Co się wydarzyło? Co się wydarzyło?
Maszeruję przed siebie, kierując się przeczuciem i już po jakimś czasie udaje mi się dotrzeć do ulicy, którą znam. Na litość boską, jestem jakąś godzinę drogi od domu! Próbuję wykrzesać z siebie resztki sił i czym prędzej dotrzeć do domu. W drodze, sprawdzam kieszenie, nie mam przy sobie żadnych pieniędzy ani dokumentów i tak dobrze, że jakimś cudem mam na sobie płaszcz, ale odpięty, bo brakuje 2 guzików. Wreszcie znajduje przy sobie telefon, ale nie udaje mi się go uruchomić. Podejrzewam, że padła bateria, chociaż jestem pewna, że była naładowana.
Udaje mi się dotrzeć pod blokiem. Z trudem wspinam się oo schodach, drzwi do domu są zamknięte, a ja nie mam kluczy. Zamieram na chwilę, przerażona, co dalej. Stoję na schodach, na szczęście w porę zorientowałam się i użyłam iluzji, więc nie muszę się obawiać sąsiadów. Siadam na schodach i mam ochotę płakać. Zupełnie nie wiem, co dalej. Wtedy w oczy rzuca mi się małe zgrubienie pod wycieraczką. Zaglądam tam i... Eureka! Znajduje swoje klucze, ale jakim cudem - nie wiem. Nigdy wcześniej nie chowałam tam kluczy.
Wchodzę do domu i próbuję zapalić światło, ale to na nic. W świetle wschodzącego słońca mogę dostrzec kawałki szkła ze strzaskanych żarówek. Poza tym nie ma żadnych śladów, które sugerowałyby, co się zdarzyło. Nie potrafię stwierdzić, czy to sprawka Umbry, czy zjawił się ktoś jeszcze, po prostu urwał mi się film.
Drepczę do kanapy i siadam na niej z radością. Odnajduję ładowarkę i podłączam telefon. Gdy wreszcie udaje mi się go uruchomić, przeżywam kolejny szok. Jest niedziela... Z tym, że tydzień później. Nie ma mowy o pomyłce, bo wiem, którego widziałam się z Victorią.
Czuje jak serce podchodzi mi do gardła. Mam kilka połączeń od mamy, ale na szczęście z wczorajszego dnia zaledwie, więc mogę wcisnąć jej kit, że byłam na imprezie i padła mi bateria, ale mam też kilkadziesiąt połączeń od Victorii i ze trzy od Amy. Natomiast jak zwykle żadnego znaku życia od Vincenta. I chociaż czuję, że powinnam czym prędzej oddzwonić do Victorii najpierw wybieram numer do mamy, żeby chociaż tą sprawę mieć z głowy. Biorę głęboki wdech  i naciskam zielony klawisz na telefonie.
-Lucy - odzywa się mama.
-No... Hej...
-Dzwoniłam do ciebie wczoraj.
-Wiem. Padła mi bateria.
-Wszystko w porządku? - pyta podejrzliwie.
-Jasne. Byłam wczoraj w barze z dziewczynami i nawet nie zauważyłam kiedy padł mi telefon.
-To dobrze...
-Coś się stało, że pytasz?
-Nie. Nic się nie stało. Po prostu miałam jakieś złe przeczucie i wolałam upewnić się, że nic ci nie jest.
-Wszystko gra.
-W takim razie w porządku. Dopiero wróciłaś?
-No... Ale wiesz, po wypadzie jeszcze siedziałyśmy u Amy w mieszkaniu, ale nie opłacało mi się iść spać tam i wróciłam do domu.
-No to już jak wolisz.
-To trzymaj się, mamo. Idę spać. Pa.
-Śpij dobrze.
-Nom. A Ty masz nockę?
-Tak.
-To też niedługo kończysz.
-Na szczęście.
-Ok, to wracaj do pracy. Pa.
Zaraz potem z sercem w gardle dzwonię do Victorii, pomimo wczesnej pory. Do licha od kilka dni próbowała się do mnie dodzwonić, bez skutku. Może ona coś wie. 
-Lucy? Lucy to ty? - odzywa się Victoria, wyraźnie ożywiona.
-Tak, to ja.
-Jesteś cała? Wszystko w porządku? Gdzie jesteś?
-Nic mi nie jest, chyba. Jestem teraz w domu.
-Co się wtedy wydarzyło?
-Nie wiem - mruczę, zrozpaczona. - Nie mam pojęcia. Co z Vincentem?
-Chyba nic mu nie jest.
-Chyba?
-Zadzwonił do mnie w poniedziałek rano, że nie będzie go przez jakiś czas i że mam się nie martwić, potem się rozłączył i od tego czasu nie mam z nim kontaktu.
-Jezu...
-Lucy, mam do ciebie przyjść?
-Nie... Nie wiem.
-Zaczekaj tam, tylko się zbiorę i idę.
-Nie wiem, czy to dobry pomysł. Vincent nic więcej nie mówił?
-Nie.
-Mimo to sądzę, że powinnaś trzymać się z dala od tego. Cokolwiek się stało.
-No dobrze, ale co się stało.
-Rozmawialiśmy... Potem trzasnęły żarówki, a mi urwał się film. Nie wiem, czy to sprawka Umbry, czy kogoś innego. Zupełnie nic nie wiem. Gdy się ocknęłam byłam na drugim końcu miasta w środku nocy. Czuje się jakbym miała zaraz zemdleć, ale na szczęście jestem już w domu.
-Błądziłaś przez te wszystkie dni?
-Nie wiem, nie wiem, nie wiem! Nic nie wiem!
-Na razie zjedz coś i odpocznij, jeśli tylko będziesz chciała to przyjdę.
-Nie... Dopóki nie dowiem się, o co chodzi lepiej żebyś trzymała się z dala. Prawdopodobnie dlatego Vincent zniknął. Jak zawsze tylko on coś wie. Cholera.
-Spokojnie...
-Jak mam być spokojna?! Ledwo... Ledwo... Cholera jasna!
-Wdech... Wydech... Lucy, zamartwianie się nic nie da.
-Nic nie rozumiesz...
-Masz rację. Jak zawsze mogę się tylko przyglądać.
-Nie o to mi chodziło. A właśnie...
-Tak?
-Victoria, czy kogoś zabrakło? Na przykład... Max chodził na zajęcia, gdy mnie nie było?
-Przyszło ci coś do głowy?
-Nie wiem... Myślę... Był?
-Hm... Chyba tak... Właściwie nie wiem. Nie! Czekaj! Był.
-Aha...
-Ale chyba złamał rękę przez ten lód pod śniegiem. Podobno złamanie otwarte.
-Jesteś pewna, że przez lód? - pytam.
-Co masz na myśli?
-Nie wiem. Ale gdy rozmawiałam z Vincentem, zaczęliśmy temat Maxa... Potem zaczęły trzaskać żarówki, a później urwał mi się film. Wiem, że to sprawka Umbry, ale nie zrobiłaby nic takiego bez powodu, pomyślałam, że to miało coś wspólnego z Maxem.
-Chyba nie chcesz powiedzieć, że był tam?
-Mam dziwne przeczucie, że sprawa jest dość poważna, a za tym złamaniem kryje się coś więcej.
-Jezu...
-Jest coś jeszcze. Miałam też połączenia od Amy, wiesz coś? Podejrzewa coś?
-Amy?
-Nie wiem, nie było, znaczy była ale dopiero we wtorek, twierdziła, że miała jakiś zjazd rodzinny. Wiem, bo wypytywała o ciebie i Vincenta...
-Rozumiem. Dzięki.
-Ej, Lucy, co zamierzasz?
-Podzwonić i dowiedzieć się czegoś. Muszę odzyskać kontrolę nad sytuacją.
-Jak?
-Mam pewien pomysł. Jest parę osób, które mogą mi pomóc. A teraz pa.
-Będziesz na wykładach w poniedziałek?
-Może, ale nawet jeśli, trzymaj się z daleka.
-Nie ma mowy.
-Victoria!
-Nie...
-Cześć - mruczę i rozłączam się.
Zaraz dzwonię jeszcze do
Amy, nie odbiera raz, drugi... Dopiero przy którejś próbie, odbiera.
-Halo? - mamrocze wyraźnie zaspanym głosem.
-Sory, że o tej porze...
-Lucy? Jezu, co się z tobą działo? Rozchorowałaś się?
-Tak. Rozłożyło mnie totalnie i musiałam zostać w domu.
-Tak myślałam, ale czemu nie odbierałaś?
-Miałam problemy z telefonem...
-I teraz już nie masz? Wiesz która godzina?
-Sory, nie mogłam spać. Swoją drogą co chciałaś?
-Martwiłam się o ciebie.
-Nie potrzebnie.
-Jak to nie potrzebnie - burzy się. - Przecież...
-Przecież?
-Nie było cię, nie można było się dodzwonić i Victoria też nic nie wiedziała. Vincenta też nie ma.
-Rozłożyło i jego, nie wiesz?
-Co? A tak... No przecież...
-No dobra, to w sumie wszystko co chciałam. Trzymaj się.
-Lucy. Hej... - nie daje jej dokończyć.
Teraz zamierzam coś zjeść, bo poważnie kręci mi się w głowie, ale nie mogę jeszcze spać. Gdy będzie koło 9, chcę zadzwonić jeszcze do Kate, ale teraz jest za wcześnie. Zaś jeśli pójdę spać, mam wrażenie, że nie obudzę się przez kolejny tydzień. Jestem wykończona. Jak nigdy w życiu.
Wreszcie nastaje jakaś normalna pora i zaraz dzwonię do Kate.
-Halo? - mruczy, a w głosie wyczuwam smutek.
-Hej. Coś się stało? - pytam. - Masz jakiś mizerny głosik.
-Martwię się o Maxa, nie odzywał się do mnie przez 3 dni, teraz jeszcze okazało się, że zrobił sobie krzywdę.
-Okazało się? To znaczy, że nie był z tobą?
-No coś ty. Ja bym mu nie pozwoliła robić nic tak ryzykownego!
-A co zrobił?
-Jak jakiś gówniarz, bawił się na lodzie.
-U nas?
-Nie. Tam, gdzie studiujecie.
-Ah, więc był tutaj.
-Tak.
-Ojeny, chciał się chłopak pobawić.
Ta jasne! Wiedziałam, że Max musiał być w pobliżu. Miał coś wspólnego z wybuchem Umbry i zniknięciem Vincenta. Z tym, że wciąż nie mam pojęcia co się stało. Niech to.
-Pobawić - warczy Kate.
-A wgl. co ty o nim wiesz?
-Co masz na myśli.
-Martwię się o ciebie. Nagle ni z tego ni z owego jesteś z jakimś chłopakiem. Więc zastanawiam się na ile go poznałaś.
-Jego sytuacja jest dość skomplikowana.
-Nie rozumiem?
-Wiesz, jakieś 4 lata temu jego matka wpadła w depresję, gdy jego ojciec zniknął. Podobno niezłe było z niego ziółko, słyszałam nawet plotki, że zaczepiał młode dziewczyny wieczorami. I pewnej nocy ślad po nim zaginął. Podejrzane nie?
-I co się z nim stało?
-Nie wiem! Podejrzewam, że ich po prostu zostawił. A co się miało stać?
-Może porwały go cienie? - mówię pół żartem, pół serio.
-Ta jasne. Jeszcze czego! Widziałaś ty jakieś cienie u nas w miasteczku?
-Nieee....
-No właśnie.

1 komentarz:

  1. no i prosze i zdazylam przed wyjazdem! zasadniczo to jeszcze jestem w neglizu, torba spakowana tylko połowicznie, no ale nawet od pakowania trzeba sobie dychnac i prosze bardzo, znalazlam ropzdzial!
    dzizys, coraz tudniej sie oderwac. mam wrazenie, ze zstepuje w coraz glebsze stadia szeptu, w coraz głebsze tony, mhm.ze naprawde robi sie coraz ciemniej..
    Tydzien?! no to gruba impreza była.no i chyba nie wierze w te złamanie reki na lodzie, tia.i wgl... cos mi Amy sie wydaje podejrzana. I GDZIE WCIELO VINCENTA??
    Kuxwa, bede tego 10 szukac wifi na klifie, kuzwa, bede!

    OdpowiedzUsuń

Kto patrzy, ten widzi