Tablica ogłoszeń

Jeśli za mną tęsknicie, w linkach można znaleźć moje pozostałe blogi. Nowsze i lepsze.

Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!




Co mojego autorstwa chcielibyście przeczytać po zakończeniu szeptu?

sobota, 18 lipca 2015

Szept 22 ~ Słodka tajemnica.

 Błędy w poprzednim rozdziale i w tym poprawie na dniach jak bd miała chwilę wolną. No i wiem, trochę krótko, ale na razie szału nie będzie. Dziś znowu bez korekty, przepraszam zwyczajnie mi się nie chce, właściwie nic mi się już nie chce i nawet z tym życiem... Eh... Także no... Poprawki będą jak się psychicznie pozbieram. A na razie enjoycie.
edit: 21 lipca.
Ok, znalazłam trochę czasu strzeliłam już korektę w 21 rozdziale i tu też ;) 

***

-Chyba nie przyszło ci do głowy, że ja nim jestem, co?
-Oczywiście, że nie.
-Hooo... Czyli już się domyślasz. - Victoria wygląda na zadowoloną.
-Wtedy myślałam, że koniec ze mną. A gdy się obudziłam, byłam w domu. Ale zadrapanie... To nie był sen. Ty się wtedy zjawiłeś, prawda? Od początku wiedziałeś kim ja jestem i kim jest Czarny pies. To dlatego zjawiłeś się też wtedy w knajpie i... Ale byłam głupia!
-To nie pierwszy raz...
-Jak mogłam się nie zorientować. O wszystkim wiedziałeś, gnojku. Ale nic nie powiedziałeś. Bawiło cię to, że nie mam o niczym pojęcia? Potem gadaliśmy, próbowałeś mnie nakłonić, żebym oficjalnie powiedziała ci kim jestem i co się stało, ale ty wiedziałeś.
-Lucy, uspokój... To nie tak.
-Nie tak? Nie tak? To jak, do cholery?
-Proszę, oto państwa zamówienie - oznajmia kelnerka, dzięki czemu opamiętuję się trochę. Biorę głęboki oddech, kiedy kobieta podaje talerzyki i filiżanki. - Życzę smacznego.
-Dziękuje.
-Tak. Dziękujemy.
-Nie robiłem tego dla zabawy...
-Więc?
-Szlag mnie trafia, jak was słucham - denerwuje się Victoria. - Vincent próbował cię chronić.
-Dlaczego?
-Bo już dawno byłoby po tobie.
-To przecież nie twoje zmartwienie.
-Bo... Masz rację. To nie moje zmartwienie - mruczy Vincent. - Zjem i spadam stąd. Radź sobie sama...
-Vincent, przestań - Victoria próbuje ratować sytuację. - Dlaczego po prostu jej nie powiesz? Też wszystko komplikujesz.
-Przecież to nie moja sprawa.
-Jeśli ty jej nie powiesz, ja to zrobię.
-Nie waż się.
-Vincent, czego jeszcze nie wiem - pytam, czując dziwny ucisk w brzuchu.
-Tak ciężko to zrozumieć? Vince cieszył się jak dziecko, gdy do niego napisałaś i naprawdę całe wolne dni chodził z telefonem czekając na wiadomość. Nie wiem czemu nie odpisał, znając życie nie wiedział co albo miał jakiś inny dylemat...
-Nie tutaj... - syczy Vincent zasłaniając Victorii usta dłonią.
-Co?
-Potem ci powiem, ale nie jak jesteśmy tutaj.
-Znowu będziesz się wymigiwał. Nie wierzę ci...
Zapada cisza. Żadne z nas się nie odzywa, bo żadne z nas nie wie, co powiedzieć.
Po wyjściu z kawiarni Victoria uznaje, że wraca do siebie, żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać. Co prawda obawiam się tego, bo tylko dzięki niej nie rzuciliśmy się sobie jeszcze do gardeł. Ile to już razy łagodziła kłótnie? Ale zostajemy sami na ulicy i nadal panuje cisza.
-No? - pytam wreszcie.
-Nie tutaj.
-To gdzie? - mruczę poirytowana.
-Chodźmy do mnie... Albo nie... Cholera.
-Do ciebie jest zbyt daleko. Skoro nie możesz mi powiedzieć tutaj, chodźmy do mnie. Jest bliżej.
-Do ciebie?
-Co się dziwisz. Już tam byłeś. Nawet w mieszkaniu - zauważam. - Tamtej nocy.
-Ciężka byłaś - kpi Vincent.
-Dupek.
-Przed świętami byłaś milsza... I dość asertywna.
-Przed świętami jeszcze nie wiedziałam, że jesteś dupkiem.
Jestem wściekła, bardzo, ale jakoś udaje mi się nie zostawić Vincenta samego na ulicy i docieramy pod mój blok. Prowadzę go do swojego mieszkania i wpuszczam do środka.
-Ale syf - śmieje się Vincent, gdy ściągamy płaszcze.
-Wcale nie. Zresztą nie spodziewałam się, że kogoś tu przyprowadzę.
-Czyli jestem jedyny?
-Chciałbyś.
-Nie zaproponujesz mi herbaty albo czegoś?
-Miałeś mi powiedzieć... Nie wymigasz się.
-Masz rację. Chrzanić herbatę - mówi Vincent, przyszpilając mnie do ściany. Jestem zbyt zaskoczona, żeby zareagować, więc patrzę na niego, z szybko bijącym sercem. - Czujesz coś do mnie?
-C... Co?
-Pytam, czy coś do mnie czujesz?
-Nie rozumiem.
-Rozumiesz. Doskonale rozumiesz - mruczy Vincent, pochylając się nade mną, a ja nie mam dokąd uciec. - Powiedz to.
-Oszalałeś?
-Mów prawdę albo niczego się nie dowiesz.
-Oczywiście... Że nie... Chciałbyś - mruczę, udając wkurzoną. Vincent uśmiecha się się pod nosem, a jego twarz jest coraz bliżej. - Przestań - protestuję, chociaż wiem, że to nic nie da.
Zamykam oczy i słyszę... śmiech. Tak samo jak za pierwszym razem. Mam jakieś cholerne deja vu. Mam ochotę wyzwać go od najgorszych. Już otwieram usta, żeby to zrobić, wtedy Vincent mnie całuje i już wiem, że nie dam rady się z nim kłócić. Wszystkie myśli powoli ulatują z mojej głowy, tak samo jak cała energia. Vincent obejmuje mnie w talii i całuje jeszcze raz.
-Jak brzmi odpowiedź na moje pytanie? - pyta ponownie po chwili, ale ja odwracam głowę. Nie powiem tego. Co to, to nie. I kiedy już wydaje mi się, że mnie puści, on obejmuje mnie mocniej i tym razem całuje po szyi. Mimowolnie przygryzam wargę, a on znów się śmieje. - Więc? - szepcze - Mam kontynuować? - Ale nie czeka na odpowiedź tylko znów mnie całuje, a ja nie mam już siły się przed tym bronić. Rozpaczliwie chwytam się jego bluzy. - Dobra dziewczynka... - mruczy, a ja czuję się nagle strasznie zawstydzona. - Nie kłóć się ze mną więcej - mówi mi do ucha pomiędzy kolejnymi pocałunkami - Musisz mi jedynie zaufać. Nie musisz nic wiedzieć. Przy mnie jesteś bezpieczna.
-Nie! - protestuję w końcu i odpycham od siebie Vincenta. Patrzy na mnie z wyraźną dezorientacją. - Wiedziałam, że będziesz chciał się wymigać. Miałeś mi powiedzieć prawdę. Vincent proszę...
-Ale jest uparta...
-Vincent!
-Dobrze, ale rób co mówię.
-Czyli?
-Odwróć się - pada w odpowiedzi. - Odwróć się do mnie plecami - rozkazuje, a ja posłusznie wykonuję polecenie. Znowu czuje jak oplata ręce wokół mojej talii, przytulając mnie mocno i szepcze mi do ucha, ale nie mogę zobaczyć jego twarzy. - Pewnej nocy - zaczyna, kołysząc się lekko na boki, wciąż trzymając mnie w ramionach. - Zaraz na początku października, w nocy, widziałem cię... Wiesz kim jestem. Wiesz jak rodzą się półcienie - stwierdza, a ja przytakuję cicho. - Nienawidziłem nocy... Nienawidziłem swojej biologicznej matki za to, co mi zrobiła. Nienawidziłem siebie i kontrahentów. Uważałem, że to głupcy, którzy chcieli się zabawić. Większość z nich nie ma pojęcia, co ich czeka... Pragną mocy... potęgi, a dostają jedynie cierpienie. Ale wtedy zobaczyłem ciebie. Byłaś sama w środku nocy, nie zauważyłaś mnie. Wirowałaś w ciemnościach, nucąc jakąś melodię. Wyglądałaś na szczęśliwą, uśmiechałaś się... Byłem ciekaw kim jesteś. Wszyscy kontrahenci, których dotąd spotkałem, chcieli walczyć, popisać się zdobytą siłą lub się jej pozbyć. Ale ty byłaś zupełnie sama w tych ciemnościach - mówi - Pomyślałem wtedy, że może noc nie jest taka zła. Każdej nocy kręciłem się po okolicy, żeby znów cię zobaczyć, ale nie miałem odwagi się odezwać. Potem przyszłaś z Amy. Nie mogłem uwierzyć, że ta piękna dziewczyna to ty. Nie uśmiechałaś się ani tak dużo, ani w ten sam sposób. Byłaś wyraźnie zmęczona i niezadowolona z faktu, że ktoś z tobą rozmawia. Nie mogłem się nadziwić różnicy. I byłem pewny, że się nie dogadamy. Byłem rozczarowany, że za dnia jesteś zupełnie inna. Ale i tak kolejne noce wychodziłem, żeby zobaczyć... Chciałem się upewnić, że to naprawdę ty. I wtedy zobaczyłem obok ciebie czarnego psa. Miałaś rację, byłem tam ale wtedy jeszcze nie wiedziałem kim jest. Wiedziałem z którego bloku wychodzisz, widziałem też twoją iluzję, więc zgadywałem, które drzwi są do twojego mieszkania. Po prostu nie potrafiłem cię tam zostawić. Potem spotkałem cię w nocy. Gdyby cię tam nie było, poradziłbym sobie z tymi dwoma, ale nie chciałem się ujawnić. Miałem nadzieję, że sobie pójdziesz, właściwie byłem pewny, że uciekniesz. Postanowiłaś mi pomóc i... - Vincent urywa na chwilę i znów całuje mnie w szyje. - I wiedziałem już, że nie potrafię o tobie zapomnieć. Ale nie chciałem się do tego przyznać. To było na swój sposób ciekawe, jak różnie zachowywałaś się w nocy, a jak w dzień. Chciałem zobaczyć, jaka jeszcze możesz być, dlatego droczyłem się z tobą.
-I jaka mogę być? - pytam cicho.
-Słuchaj, nie przerywaj - mruczy Vincent i zasłania mi usta dłonią. Oczywiście delikatnie. - Śmiałaś się, wściekałaś, czasami byłaś miła, czasami próbowałaś mi docinać... A ja nie potrafiłem przestać. Pamiętasz... Wtedy na placu zabaw? - Pokiwałam głową na znak, że pamiętam. - Chciałem cię wtedy po prostu pocałować, zawstydzić trochę... Ale to mi zabrakło odwagi, a ty nazwałaś mnie dupkiem... Ale to dało mi odwagę. Byłaś taka... słodka, że ledwo mogłem nad sobą zapanować. I wiedziałem, że nie ma już odwrotu. Nie chciałem, żebyś się martwiła, chciałem cię ochronić, więc siedziałem cicho, próbując wszystko załatwić. A ty ciągle mi to utrudniałaś. Od samego początku.
-Vincent - mówię, gdy wreszcie zabiera dłoń.
Próbuję się odwrócić w jego stronę, by na niego spojrzeć.
-Nie odwracaj się - mruczy, przytulając mnie mocniej.
-Jak mam się nie odwracać po tym wszystkim, co powiedziałeś?
Jestem tak szczęśliwa, że nie potrafię tego nawet nazwać. Ale chyba jestem nieźle pizgnięta skoro nie mogę się tym po prostu cieszyć i rozkoszować. Mój dobry humor momentalnie psuje myśl o Maxie i Czarnym psie.
-Zamilkłaś...
-Czarny pies - mruczę pod nosem. Nie umiem odpuścić, chociaż wiem, że powinnam. Vincent mnie chroni, a jednak ja muszę wiedzieć, nie mogę się poddać. - Muszę wiedzieć...
-Nie.
-Dlaczego?
-Ile razy mam ci to tłumaczyć. Jesteś bezpieczna tak długo jak nie wiesz.
-I tak nie jestem bezpieczna. Jest jeszcze Max. A ja nie chcę być bezpieczna. Mam na to gdzieś...Chce znać prawdę.
-Lucy! - grzmi Vincent i przez chwilę jestem zaskoczona.
-No co?! - krzyczę. - Chcę wiedzieć!
Trzaska żarówka i zapada zmrok. Ale w tym mroku coś się czai. Nie. To za dużo powiedziane. Raczej... Ten ciemny pokój jest czymś wypełniony. Mój cień rozrasta się, otaczając nas szczelną, czarną zasłoną. Nie panuję już nad sobą. Jestem wściekła, tak bardzo wściekła, że nieważne, co robię wciąż nie mogę się dowiedzieć tego, czego chcę, więc mrok zaczyna szaleć. Chaos wydostaje się na zewnątrz. Wymyka się spod kontroli.
-Uspokój się!
Głos Vincenta słyszę jak zza grubej szyby, ledwo do mnie dociera. Tracę nad sobą panowanie. Wszystko ucicha, a ja pogrążam się w ciemności swojego chaosu. Oddaje mu się cała, niczym wierna wyznawczyni. Byłam nią od zawsze. Nic nie widzę, nic nie słyszę i nic nie czuję. Zanikam.

2 komentarze:

  1. Coś mi mówi, że Lucy i Ika mogłyby se podać łapy a propo tego zanikania w ciemnościach, chociaż to dwie tak rrróżne sytuacje, zupełnie inne sprawy, a jednak coś w tym jest, że tak jakby ciemność łączy... Uwaga będę dywagować. W sumie wszyscy ludzie, którzy widzą zapadajacą noc, są ze sobą połączeni, w jakiś sposób, tym mrokiem. Tak jak mozna być połączonym ze sobą w jakiś sposób mrokiem, który panuje wewnątrz nas. Takim mrokiem jak Umbra, czy jak Kiraś. Nie wiem, jakoś tak mi się, hm, wydaje, że światło, dzień w taki sposób nie łączy. Światło jest takie... rozproszone. A ciemność... Dla mnie ciemność ma macki i potrafiłaby, gdyby chciałas, zgnieść wszystkich w nocy. A jeszcze taka ciemność, którą nie rozpraszają światła ulicy. Taka, co się czai pod mostem, jak człowiek wraca na piechotę, bo uciekł mu ostatni autobus... Taka, że niemal czujesz, jak ona dyszy ci w kark! Lubię. Boję się myśleć co się wydarzy A MAM NADZIEJĘ POZNAĆ ODP ZANIM WYPIEPRZE NAD MORZE!!! Czyli w pt w nocy znikam -.-

    ALEEEE!!!!!
    Aż nie wiem aż nie wiem aż nie mam pojęcia. Vincent zatkał mi pysk swoim wyznaniem, muszę ochłonąć. Patrz, cwaniaka, tak się wzbraniał, tak cudował, tak sie wykręcał, a jak dobrze mu poszło, jak pięknie wzystko ubrał w słowa... Ale tez bym się wkurzyła! Że nie powiedział wszystkiego! Chociaz... Po takim wyznaniu.... Sama nie wiem!!! Matko <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem nad morzem już od 3 tygodni i pracuje, dlatego nei mam czasu, ale może dam radę :) napisać w sensie.

      Usuń

Kto patrzy, ten widzi