Tablica ogłoszeń

Jeśli za mną tęsknicie, w linkach można znaleźć moje pozostałe blogi. Nowsze i lepsze.

Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!




Co mojego autorstwa chcielibyście przeczytać po zakończeniu szeptu?

niedziela, 12 lipca 2015

Szept 21 ~ Niespodziewane spotkanie.

To zaczyna być ciekawe zjawisko. Za każdym razem, gdy jestem ciut spóźniona z rozdziałem i daję informację, że nie wiem, kiedy będzie rozdział, bo nie mam weny, jakimś cudem wpadam na genialny pomysł jak pociągnąć akcję. Tak, więc zapraszam do czytania. Enjoycie!

 ***

Jestem umówiona z Kate koło naszego starego liceum, bo jest jakoś w połowie odległości między naszymi domami. Ot, dość sprawiedliwe. Ja mieszkam na obrzeżach miasta, a ona bliżej centrum, nigdy, więc nie rozumiałam, czemu poszła do tej szkoły, zamiast tej, która jest bliżej, zwłaszcza, że mieli lepszy poziom, a Kate zawsze dobrze się uczyła.
Pod szkolą mam być o 15, więc wychodzę tak pół godziny wcześniej, bo chcę pospacerować, odwiedzić stare śmieci i tamto miejsce. Zwłaszcza tamto miejsce. Stało się dla mnie niemal kultowym miejscem odrodzenia, bazą kreacji chaosu. Tak mówię, ale mój chaos ostatnio wymykał mi się spod kontroli. No, teraz powoli wracam do gry. Pobyt w domu pomógł mi zregenerować siły i nabrać dystansu do spraw.
Ubieram płaszcz, zarzucam torbę przez ramię i ruszam w drogę. Z uśmiechem na ustach maszeruję przez park, który przemierzałam niezliczoną ilość razy. Także w nocy. Tam też po raz pierwszy spotkałam Cień. Prawdziwy, najprawdziwszy. Z oddali wyglądał jak człowiek. One często przyjmują taką formę, ot, ludzkiej sylwetki, chociaż równie dobrze mogą udawać kłęby dymu albo jakieś zwierzę. Ale to cień, cienisty człowiek wzbudza swoim widokiem najwięcej strachu. Albowiem ze wszystkich negatywnych emocji to strach jest dla nich największym smakołykiem. Żywią się strachem. Nie robią krzywdy, a jednak ludzie boją się tego, co jest im obce.
Ja zaś po pierwszym spotkaniu zasięgnęłam informacji z sieci, poczytałam i zaintrygowały mnie te istoty. Nigdy bym nie pomyślała, że 2 lata później jedna z nich uratuje mi życie przed człowiekiem. I oto wchodzę pomiędzy budynki, idę tą samą ulicą, co wtedy, z tym, że od drugiej strony. Przystaję na chwilę, patrzę, gdzie siedziałam na ziemi z nożem przy gardle, tu wszystko się zaczęło. Uśmiecham się pod nosem, lecz gdy słyszę szmer, odwracam się w tamtą stronę. Przez chwilę wydaje mi się, że znów widzę tamtego mężczyznę, te same oczy, ale to niemożliwe. Mrugam oczami i nikogo już nie ma.
Powoli ruszam dalej, bo mam coraz mniej czasu do spotkania. Na Kate nie muszę czekać długo. Zjawia się punktualnie. Jak zawsze kolorowo ubrana, z rozczochranymi blond włosami, które co rusz maltretuje jakimiś farbami. Jak nie paski ala szop pracz to pasemka. Po prostu lubi wyróżniać się z tłumu. I mimo kurtki wyraźnie widać, że jest jeszcze chudsza, niż była. Przerażające.
Macha do mnie wesoło, więc odwzajemniam gest, ale nie daję się wciągnąć w uściski. Już się od dawna nie przyjaźnimy.
-A ty znowu cała na czarno - komentuje Kate.
-A ty znowu cała w tęczy - odparowuję.
-Ale... Hm... Coś się w tobie, no nie wiem, zmieniło.
-Yhy... Zmieniłam dilera - mruczę.
-Ale ci się żart wyostrzył. No, no.
-Cóż... Miałam ostatnio przeszkolenie.
-Chyba nie rozumiem.
-Nieważne.
-Ale ważne, ważne! Bo ty normalnie promieniejesz! No, nie aż tak mocno, ale jeszcze trochę i pomyślałabym, że się zakochałaś. - Wzruszam ramionami. - No właśnie. Znalazłaś sobie kogoś wreszcie?
-W sumie to nie jest twoja sprawa. Kto powiedział, że muszę kogoś mieć? - warczę rozeźlona.
-Czyli nadal nic. Ubieraj się dalej na czarno to na pewno kogoś znajdziesz.
Wzdycham ciężko i rozjuszona komentarzem Kate mówię:
-Jak już musisz wiedzieć, to znalazłam kogoś - nawet nie wiem, czy kłamię, czy nie.
-Naprawdę? Masz chłopaka?
-Tak.
-Masz zdjęcie.
-Nie, jesteśmy razem od niedawna - mruczę.
-To po świętach koniecznie musisz mi wysłać jego zdjęcie - gorączkuje się Kate.
-Tak, tak... Teraz lepiej mi powiedz, gdzie ten twój. Miałaś go przyprowadzić, nie?
-Miał coś do załatwienia, ale spotkamy się z nim na miejscu w naszej kawiarni.
-No dobra. Zobaczymy kogo wytrzasnęłaś.
-Jest od nas 2 lata starszy, ale jest stąd. Z tym, że do liceum chodził tego bliżej mnie.
-I nigdy wcześniej go nie spotkałaś?
-Tak jakoś wyszło widocznie.
-No nic. Zobaczymy.
-To opowiadaj, co robiłaś na studiach? Jak poznałaś tego... No jak mu właściwie na imię?
-Vincent.
-Jak się poznaliście?
-Koleżanka nas ze sobą poznała. Zresztą mamy razem połowę wykładów, a jego kuzynka jest na tym samym kierunku, co ja.
-Oh. Czyli to przeznaczenie. - Znowu wzruszam ramionami. - Czyli koleżanki jakieś też tam masz.
-Oczywiście. Powiedziałabym nawet przyjaciółki - dodaję, uśmiechając się złośliwie.
Dziwne, bo chociaż przestałam się przyjaźnić z Kate, zdarzało nam się jednak w szkole gadać i nie działała mi na nerwy tak, jak teraz. Bo w tej chwili wkurza mnie jakoś wyjątkowo i mam wrażenie, że ciągle próbuje mi dogryźć. Może ja już jestem przewrażliwiona...
-Nie wpakowałaś się w żadne kłopoty? - pyta. - W liceum zdarzało ci się mieć wrogów.
-Gorzej jak się ich nie ma - stwierdzam.
-To wpakowałaś się?
-Nie bardzo...
Kłamię. Znowu. W żywe oczy. Ale co mam powiedzieć? Że w sumie to wmykam się z domu każdej nocy i w sumie ktoś nieznanej tożsamości poluje na mnie i omal nie zginęłam? I w sumie to polują na mnie może nawet 2 osoby, jeśli nie więcej, a jedną z nich sama śledziłam? No... Już widzę, jak jej to mówię...
-Co to znaczy "nie bardzo"?
-Nie, nie wpakowałam się w żadne kłopoty. Teraz lepiej? - pytam rozeźlona. 
Wreszcie docieramy pod kawiarnie i przeżywam kolejny w swoim życiu szok. Przed wejściem stoi chłopak Kate. Wiem to, bo machają do siebie. Chociaż sądząc po minie, on jest równie zaskoczony, co ja. Przecież się do licha znamy. Ba... Znamy to mało powiedziane. Moje serce zaczyna bić szybciej i nie mogę opanować drżenia rąk.
-Lucy? Coś nie tak? - Kate szturcha mnie w ramię.
-Cześć.
-Cześć... - mruczę. - Kto by pomyślał... Świat jest naprawdę mały.
-Tak.
Patrzę i nie wierzę, bo przede mną stoi Max. Nieśmiało wita się z Kate, jakby zawstydzony moją obecnością. Do licha, jaka paranoja! 
-Jesteś stąd? - pytam, chociaż znam odpowiedź.
-Tak. Ty rozumiem, że też.
-Tak. Mieszkam tu właściwie od zawsze... Znaczy, wiesz nie tu dosłownie, tylko w tym mieście...
-Domyślam się - śmieje się Max i wtedy przypominam sobie, co mówił o nim Vincent. Stoję oko w oko z kontrahentem i nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że on poluje na mnie, a ja na niego. - Od dawna się przyjaźnicie?
-Znamy się z liceum, mówiłam ci - burzy się Kate.
-No tak.
-Co za zabawny zbieg okoliczności, naprawdę - śmieję się, by zatuszować swoje zakłopotanie. Naprawdę nie wiem, jak sprawy się potoczą. - David i pozostali będą zaskoczeni.
-Ta.
Ale rozmowa się nie klei, nie ważne jak się staramy. Na szczęście w porę wcina się Kate, zanim cisza staje się niezręczna:
-Może wejdziemy do środka? Trochę tu zimno.
-Dobry pomysł - odpowiadam. - Dawno tu nie byłam.
-Na co macie ochotę? - pyta Max. - Ja stawiam.
-Ale jesteś kochany - wyje Kate, uwieszając mu się na szyi.
-To miłe, ale sama za siebie zapłacę - mówię spokojnie.
-Dlaczego? Przyjaciółka Kate jest i moją przyjaciółką.
-No właśnie Lucy. Skoro Max chce zapłacić, czemu mu nie pozwolisz?
-To dobrze, że płacisz za Kate, ale nie ma potrzeby, żebyś płacił i za mnie.
-Daj spokój.
-Nie, nie zgadzam się.
Ja wiem, że taka odrobina przyzwoitości w porównaniu z tym, co zamierzam zrobić w niedalekiej przyszłości jest czystą hipokryzją i... Brakuje mi nawet słów, by to określić. Ale jakoś dziwnie się czuję na myśl, że mam się bawić na koszt kogoś, kogo Umbra zamierza... No właśnie. Muszę się skupić na pierwotnym celu i nie zapominać, że Max też na mnie polował. Gdybym tylko wiedziała dlaczego, ale przecież nie mogę go spytać.
-Jesteś strasznie stanowcza.
-Przepraszam, że wolę za siebie zapłacić - mówię rozeźlona.
-Sorry. Nie miałem nic złego na myśli.
-No właśnie, Lucy. Powinnaś się cieszyć, że Max próbuje być miły.
-Mam gdzieś coś takiego - warczę jeszcze bardziej wściekła.
Wkurza mnie, że Kate wcina się w rozmowę. Znaczy... Tak, wiem, że to jej chłopak i oboje starają się być w porządku. Ale do licha, czy ja mówię w jakimś obcym języku? Tak ciężko jest zrozumieć, że wolę sama za siebie zapłacić? Jeszcze, żeby Max był moim chłopakiem to bym nic nie powiedziała, ale dlaczego ma za mnie płacić chłopak przyjaciółki. Zwłaszcza, że sam też na mnie poluje. Teraz jednak, przy ludziach stara się być miły. Szkoda, że o tym do cholery nie pomyślał, kiedy jego przyjaciele w barze traktowali mnie i dziewczyny jak powietrze. Do diabła z czymś takim. 
-Wiesz co? Zmieniłaś się - stwierdza Kate i patrzy na mnie jakoś tak z żalem. - Kiedyś byłaś milsza...
-Nie byłam milsza, tylko głupia - odpowiadam. - Zawsze siedziałam cicho zamiast powiedzieć co myślę.
-Czasami może lepiej jednak nie mówić, co się myśli.
-Dlaczego? No? Dlaczego? Bo nagle nie zachowuję się tak, jak byś chciała?
-To nie prawda.
-Nie prawda?
-No już, dziewczyny. Starczy - wtrąca się Max. - Sorry, że tak naciskałem, chciałem być miły, ale rozumiem.
-W porządku.
-Nie, nie w porządku - protestuje Kate.
-Kate, skarbie...
-Dobra... Przepraszam.
-Eh... Nic się nie stało. Zapomnijmy o tym.
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Kate zawsze taka była. Ja też nie lubię jak coś idzie nie po mojej myśli, ale nie wściekam się na kogoś tylko, dlatego, że ma inne zdanie. Całe popołudnie silę się na uśmiech, udając, że bardzo ciekawią mnie opowieści Kate. Nie poruszamy już z Maxem żadnych spraw, o których nie wie, bo wiem, że głównie o to miała pretensje. Nie podoba jej się fakt, że ja i Max się znamy. Poza tym ich związek... Teoretycznie nic nie komplikuje, ale... No właśnie, teoretycznie. Wiem, że muszę się mocno pilnować przy nich i z całą akcją zaczekać aż sprawa trochę ucichnie. No i nie muszę się martwić, że Max pójdzie za mną, bo Kate nie odpuści mu tego, by ją odprowadził, a mieszka przecież w przeciwną stronę. Ale za jakiś czas zamierzam zadzwonić do niej i delikatnie wypytać ją o parę rzeczy.
Wreszcie wracam do mieszkania, zostawiam tam walizkę i idę na umówione wcześniej spotkanie z Victorią. Obiecałam jej opowiedzieć o Czarnym psie i spotkaniu z Maxem. Idę raźnym krokiem w stronę kawiarni, w której się ugadałyśmy. Dni są wciąż bardzo mroźne, więc bez sensu byłoby czekać gdzieś na zewnątrz. Toteż ta, która przyjdzie pierwsza zajmuje jakiś stolik i czeka. Oczywiście mam mały poślizg w czasie, bo musiałam się cofnąć po portfel.
Wchodzę do środka kawiarni i wypatruję Victorię. Macha do mnie, uśmiechając się, więc odwzajemniam gest i kieruję się w jej stronę. Zdejmuję płaszcz i wieszam na krześle, mówiąc:
-Hej, przepraszam za spóźnienie, musiałam się wrócić po portfel. Normalnie głowy bym dziś zapomniała.
-Hej. Nic się nie stało. Tu jest cieplutko, więc można siedzieć.
-Długo czekałaś?
-Nie właśnie przy... Nie. Dosłownie parę minut.
-Mhm... No i jak tam?
-Nie, nie. Ty opowiadasz pierwsza. Chyba nie zapomniałaś o obietnicy.
-Wiem, miałam ci powiedzieć o Czarnym psie - szepczę. - Ale najpierw o Maxie... Bo mówiłam ci przecież, że jesteśmy z tej samej miejscowości. I widzisz, w życiu bym się o tym nie dowiedziała, gdybym nie poszła na to spotkanie z Kate.
-A dlaczego JA o tym nie wiem? - słyszę za sobą znajomy głos i ktoś siada obok mnie.
-Vincent? Co ty tu robisz? - pytam, spoglądając to na niego, to na Victorię.
-Przepraszam... Nie wiedziałam jak ci powiedzieć, że Vincent przyszedł ze mną - powiedziała cicho, ale nie wyglądała na specjalnie przejętą tym faktem. - Strasznie nalegał, że też pójdzie, gdy usłyszał, że mamy się tu spotkać.
-Wcale nie nalegałem - warczy Vincent. - Nie wmawiaj jej głupot, Vicki.
-Nie słuchaj go Lucy. Żadna siła nie powstrzymałaby go od przyjścia tu.
-Ważniejsze jest... Dlaczego ja nic nie wiem o tym, że spotkałaś ostatnio Maxa.
-Wiedziałbyś... Ale nie tylko nie odebrałeś telefonu, gdy zdzwoniłam, nie odpisałeś mi nawet na SMSa, więc naprawdę nie wiem, z jakiej racji miałabym cię o tym informować.
-Masz mi mówić, jak coś takiego się dzieje.
-Z jakiej racji? Nie odzywałeś się przez całą przerwę świąteczną. Całkowicie mnie zignorowałeś. Teraz się wypchaj.
-Co?
-Daj spokój, Lucy - wtrąca się Victoria i puszcza do mnie oczko. - Vincent cały czas chodził z telefonem w ręce, czekając, żebyś znów napisała. Tylko nie miał odwagi napisać.
-Victoria, chyba nie myślisz, że w to uwierzę? Nawet jeśli Vincent jest idiotą, nie sądzę, żeby bał się odpisać na wiadomość "co u ciebie" - burze się. - Chyba, że byłby skończonych kretynem... A, nie, czekaj...
-W sumie jest...
-Victoria, nie opowiadaj jej głupot.
-Chciałabym, żeby to było kłamstwo... - jęczy Victoria. - Ale może do rzeczy... Co z tym Maxem?
-Nie. Nie powiem nic, dopóki Vincent tu jest.
-Wiesz, że i tak mu to powtórzę, nie?
-No to żadne z was się nie dowie.
-Dzień dobry, czy coś podać? - pyta nieśmiało kelnerka, przerywając naszą kłótnię.
-Ah... Poproszę zieloną herbatę i sernik - mówię po chwili namysłu.
-Dla mnie to samo.
-Dla mnie expresso i szarlotka.
-Dobrze. Proszę chwilę poczekać.
-Dlaczego spotkałaś się z Maxem - pyta Vincent, gdy tylko kelnerka odchodzi.
-Myślisz, że chciałam go tam spotkać?
-A tak?
-A w sumie, co cię to.
-Boże... Dajcie już spokój. Lucy, bądź mądrzejsza.
-Dobra. Poszłam się spotkać z byłą przyjaciółką, Kate. Chciała pogadać i przedstawić mi swojego chłopaka. Okazało się, że to Max. I tyle.
-Coś się wydarzyło?
-Nie, poza tym, że straszliwie się wynudziłam.
-Ale to znaczy, że on jest z tego samego miasta, tak?
-Tak. Na dniach chcę zadzwonić do Kate i trochę ją podpytać, może dowiem się, dlaczego on ma mnie polował.
-Polował? - pyta z przerażeniem Victoria.
-No tak, o tym nie wiedziałaś. Wychodzi na to, że ja i Max polujemy na siebie nawzajem. To znaczy Umbra na niego poluje, a on na mnie - wyjaśniam półszeptem. - Umbra czyli...
-Cień - dokańcza cicho Victoria. - Ale czy to nie znaczy, że sprawa się jakoś łączy? Może Umbra znała Maxa, a on wie, że zawarłyście kontrakt.
-Nie wiem... Może. Znaczy, na pewno się znają. I może masz rację, że on wie... Tylko skąd...
-To bez znaczenia - mruczy Vincent. - Trzeba to zakończyć jak najszybciej.
-Vincent. Nie powinieneś tak mówić.
-Ale on ma rację - odpowiadam. - Victoria jeśli to dla ciebie za dużo to...
-Tu nie o to chodzi. Nie boję się ani nic z tych rzeczy, ale o tym nie powinno się mówić tak lekko.
-Żeby nie ja, Lucy już dawno by nie żyła.
-Słucham? To, że mnie zaciągnąłeś do kawiarni, kiedy próbowałam go śledzić nazywasz ratunkiem?
-Nie, Vince mówił o...
-Nie mów - warczy Vincent, marszcząc brwi.
-Czego ma nie mówić? Co ukrywacie... Victoria?
-Nie mów jej.
-Sam niepotrzebnie palnąłeś.
-O czym? Ej.  O czym wy mówicie?
-Nieważne.
-Czekaj... Nie... O Boże... Czarny pies...
-Co z nim?
-To wtedy... To byłeś ty?

2 komentarze:

  1. Najpierw bo zapomnę: w dialogu w kawiarni Lucy mówi "mam to w gdzieś" albo wyrzuc 'w' albo daj tak jak obstawiam chcialas czyli 'w dupie' :D chyba ze celowy zabieg, zeby wzbudzic takie skojarzenia ^^ podobnie "Przecież się na do licha znamy." Tu obstawiam, ze miało byc "na Boga" ale jednak postawiłąś na licho :D

    okpierdoły za nami, więc po RAZ: jestem , nadrobiłam, komentuję! Nie robiłabym tego o 5 rano, gdyby nie moje kolano (o wilczy rymuje, wow), które się najwidoczniej nadwyreżyło i zmusiło do tego, zeby odwołałą wszystkie swoje plany, nawet spanko, bo boli jak jasna cholera i zastanawiam się, dlaczego mam tak daleko do kibla. ech. znowu nie na temat.

    czy mi sie wydaje czy ten rozdzial był najdluzszy?? a moze dlatego, ze duzo akcji, tu wyjazd tu przyjazd no icała ta sprawa z Kate..co za laska upierdliwa... i MAX! O kurwa, przez chwile sie balam, ze to bedzie vincent. złamałby mi serce. Ale Vin nie wychodzi z roli, :masz mi mowic o takich rzeczach' i chuj, a telefonu nie łaska odebrac :D No byłby mi facet odpowiednikiem mojej wprost szalejacej za telefonami osobistosci :D mam zamiar nie przedluzac umowy tak mnie juz wkurwia bezustanna telefoniada.Ale co knuje ten Max!! Jak to sie stalo ze sie z Kate spiknal, bo nie wierze, ze przypadkiem.Co on kombinuje. Cos czuje ze sie zanosi powoli na jakas wieszka burze. Aaa i wyostrzony żart Lucy bardzo na TAK :) Pieję nad jej tekstami z radości ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yup, masz rację. Za błędy przepraszam, wrzuciłam rozdział bez korekty, bo mi się nie chciało. Poprawię to albo dziś w nocy albo za tydzień... Bo ja nie wiem jak pociągnę na tych popołudniówkach.
      Niezłe te rymy :)
      Cóż, zobaczymy co dalej, zobaczymy. Sama jeszcze do końca nie wiem.

      Usuń

Kto patrzy, ten widzi