***
Zgodnie
z tym, co powiedziała mi kiedyś Umbra, półcienie są istotami
absolutnie ludzkimi. Jak na ironię posiadającymi jednak zdolności te
same, które mają Kontrahenci, a nawet bardziej rozwinięte. Nie
bynajmniej nie rodzą się w wyniku międzygatunkowej miłości, jak to bywa w
przypadku różnych mistycznych istot. Możliwe są dwie opcje. W obu
jednak główną rolę gra ciężarna kobieta, której dziecko staje się
półcieniem. W przypadku jeśli w przyszłej matce zrodziły się bardzo
silne, negatywne uczucia, które doprowadzą do tego, że po śmierci zmieni
się w cień, dziecko takiej osoby będzie właśnie pół cieniem. To samo
dzieje się z dziećmi Kontrahentów. Niby niezbyt skomplikowane, a jednak
przykre. Takie dzieci nie mają żadnego wyboru w przeciwieństwie do nas -
Kontrahentów.
To właśnie usłyszałam od Umbry. Półcienie to na swój sposób bardzo
smutne istoty.
Nie zmienia to
jednak faktu, że wciąż mają wolną wolę i decyzja o ich dalszych losach
należy do nich samych. Czarny pies sam wybrał polowanie na Kontrahentów.
Niewątpliwie musi się kryć za tym jakaś głębsza historia. Może jego
matka była Kontrahentką, stąd taka nienawiść do nich. Mogę tylko snuć
przypuszczenia.
Niezależnie
jednak od powodów, ani kryjącej się za tym historii. Muszę zacząć
działać. Jeśli wierzyć tamtemu chłopakowi... Nie wspominając, że z tego
przejęcia zapomniałam, by zapytać go o imię. Będę następną ofiarą.
Chociaż nie mam na to dowodu, czuję, że czarny pies jest gdzieś blisko.
Ale to może być każdy. Od teraz zamierzam się przyglądać dokładnie
wszystkim ze swojego otoczenia, może uda mi się zrobić jakąś listę
podejrzanych. Taki mam plan.
Oczywiście
muszę być dyskretna i tu już zaczyna się problem. No i nie mogę
zapomnieć o tym, że obiecałam Umbrze zemstę... Tak przynajmniej sądzę,
że to zemsta, więc muszę też mieć na oku Maxa. Sytuacja zrobiła się
dziwnie skomplikowana i sama zaczynam się w tym gubić. Ale to nic,
wszystko powoli się ruszy. Jestem tego pewna.
Wchodzę jak zwykle
do budynku uczelni. Z biegiem czasu wita mnie coraz więcej ludzi. To
zabawne... W pobliżu sali wykładowej widzę Vincenta i... A no tak...
Właściwie wciąż jestem na niego zła. Z drugiej jednak strony po tym, co
usłyszałam od Victorii cała ta złość przeminęła z wiatrem. Nie, nie,
nie. Trzeba trzymać fason i przynajmniej udawać.
Właściwie
naprawdę nie mam pojęcia jak zareagować i mimowolnie łudzę się, że uda
mi się go minąć niepostrzeżenie. Nie mogę go, co prawda unikać w
nieskończoność, ale na dobry początek powinno wystarczyć. Taką mam
przynajmniej nadzieję.
-A ty dokąd? Nawet przywitać się nie raczysz? - No i masz, jemu nic nie umknie.
-Heej?
-Co to za durny wyraz twarzy. I gdzie się patrzysz, tutaj stoję - mruczy Vincent, a ja wzdycham. - Wciąż jesteś zła?
-Zła? Co? Ah. Tak... Oczywiście. A co myślałeś?
-Nie kłam.
-Nie kłamię.
-Unikasz mojego wzroku. Co ukrywasz?
-Niiic... Nie wiem, o co ci chodzi. Właściwie mam to gdzieś...
-Spójrz na mnie - Vincent nie daje za wygraną.
-Po co?
-Bo wyglądasz jakbyś wpadła na bardzo głupi pomysł.
-Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
-Ta jasne.
-Z resztą śpieszę się. Zaraz zacznie się wykład.
-To, co? Przecież nic się nie stanie jak na jeden nie pójdziesz.
-Co? - dziwię się.
-Chodź - pada w odpowiedzi. - Mamy do pogadania.
Vincent
chwyta mnie za nadgarstek i wyciąga za sobą z budynku mimo moich
protestów. Z resztą jestem chyba zbyt zaskoczona, by jakoś bardziej
entuzjastycznie protestować. Tak. Myślę, że to po prostu z powodu szoku
nie wyrywam się jak oszalała. Moje serce natomiast bije jak młotem.
Zastanawiam się, o czym on chce rozmawiać. Wtedy przypominam sobie naszą
ostatnią rozmowę, zanim zjawiła się Amy. Cholera. On coś wie... Ba. On
na pewno coś wie. Ale to nic, to nic. Muszę po prostu zachować spokój.
Wtedy będzie ok.
Zatrzymujemy się dopiero na placu zabaw. Tym
samym, na którym siedzieliśmy, kiedy Vincent oberwał w papę od tamtych
zbirów. O tej porze roku i dnia nie ma tam nikogo. Próbuję wyszarpnąć
rękę z uścisku, ale na darmo. Toteż wzdycham ciężko, by przypomnieć, że
wciąż tu jestem.
-Co wiesz? - pyta w końcu.
-Co?
-Co powiedziała ci Victoria?
Teraz
to dopiero jestem zszokowana. Nie powinien przecież wiedzieć o tym, że z
nią gadałam. Jestem niemal pewna, że nic mu nie wspominała. Bo gdyby to
zrobiła, wiedziałby, ile wiem. To znaczy, że jeszcze jakimś cudem się
domyślił? Za mało złości było w moim udawaniu, że jestem zła? Do licha,
czy ten koleś czyta w myślach?!
-Vincent, nie mam pojęcia, o co ci chodzi - upieram się, bo tylko to mi zostało.
-Nie
kłam. Wiem, że coś wiesz. Co powiedziała ci Victoria? Mów - warczy
wyraźnie rozeźlony, a jego twarz jest niebezpiecznie blisko mojej.
-Nie gryź.
-Słucham? O. Ja cię zaraz ugryźć mogę. Tak, że popamiętasz...
-Przecież mówię, żebyś tego nie robił.
-To mów, co wiesz.
-A co my w jakimś filmie szpiegowskim gramy?
-Przestań sobie żartować i gadaj. Przecież widzę, że... Ona musiała ci coś powiedzieć.
-Skąd taki pomysł?
-Widzę to w twoich oczach.
-O, to ci powiem zdolniacha z ciebie - śmieję się.
Vincent
przyciąga mnie do siebie tak blisko, że wygląda to zapewne, jakbyśmy
się obejmowali. Odruchowo próbuję cofnąć się w tył, ale na mojej drodze
staje drabinka. Cholera jasna! Kto tu postawił to diabelstwo?! Ja wiem,
to plac zabaw. Ale nie mogła stać, no nie wiem, metr dalej? Szczęście chyba naprawdę mi ostatnio nie sprzyja.
-Więc?
-Nie zaczyna się zdania od "więc"...
-Lucy... Ja mówię poważnie...
-Przepraszam... Próbowała tłumaczyć twoje zachowanie, kiedy byłyśmy z Amy w twoim mieszkaniu. Przycisnęłam ją trochę i opowiedziała mi o waszym dzieciństwie. Że mieszkaliście razem. Tylko tyle.
-Coś jeszcze?
-Niewiele. Naprawdę...
-Rozumiem...
-Przepraszam, nie powinnam była się wtrącać, skoro to nie moja sprawa.
-Masz rację. Nie powinnaś była.
-Więc nie złość się na Victorię. Chciała dobrze.
-Wiem. Wszystkiemu winna jesteś ty.
-Co? Ej... Bez przesady.
-Powinnaś za to w jakiś sposób odpowiedzieć i chyba mam pomysł jak.
-Powinnaś za to w jakiś sposób odpowiedzieć i chyba mam pomysł jak.
-Bardzo, ale to bardzo nie podoba mi ten uśmiech.
Vincent zbliża twarz do mojej do tego stopnia, że jeszcze chwilę i się pocałujemy. Automatycznie zamykam oczy, a moje serce bije jak szalone. Nie mam dokąd uciec, więc czekam. Wtedy... Słyszę śmiech. I otwieram oczy zszokowana i zatrwożona faktem, że Vincent świetnie się bawi, grając mi na nerwach.
-Ty dupku! Chciałeś, żebym dostała zawału?!
-Jesteś bardziej chętna, niż myślałem.
-Kto by cię chciał całować, ty draniu, zboczeńcu niewyżyty. Bezbożniku jeden! - krzyczę okładając go pięściami, a on dalej się śmieje. Do cna rozbawiony. - A przepadnij ty. Niech cię do najgłębszych piekieł zabiorą.
-Żartowałem. Ja też nie mam zamiaru cię całować.
Zapada cisza, niezręczna, długa, świdrująca cisza. Taka absolutnie grobowa. I atmosfera wokół nas też się zmienia. Jest gęsta i nieprzyjemna. I jest mi nawet jakoś... Przykro? Chociaż nie wiem, dlaczego miałoby tak być. Przecież nie chciałabym go pocałować. Podejrzewam, że niezależnie od kogo słyszy się coś takiego, na swój sposób i tak niezbyt jest to miłe. Fakt... Sama zaczęłam. Ale przecież mówiłam bardziej żartem, niż serio. No właśnie... Ja żartowałam? Więc jakby się nad tym zastanowić... Chciałam, by mnie pocałował? Nie, nie, nie. Najwyraźniej jestem dzisiaj skołowana. Może to przez kolejną zarwaną noc i całą tą sytuację z czarnym psem.
Nagle czuję na ustach coś ciepłego i miękkiego. I w jednej chwili wszystkie myśli uciekają z mojej głowy, jedna po drugiej i zostaje tylko pustka. Wbrew własnej woli chwytam się kurtki Vincenta, gdy pocałunek się pogłębia. Słodkie, drażniące uczucie całkowicie pozbawia mnie siły. Do tego stopnia, że uginają się pode mną nogi. Silne ramię obejmuje mnie w tali, bo jak nic, runęłabym na ziemię. Wreszcie Vincent odsuwa się trochę i znów słyszę cichy śmiech. Wyraźnie zadowolonego z siebie samca.
-Nie sądziłem, że potrafisz zrobić i taką minę. - Milczę, całkowicie nie wiedząc, co odpowiedzieć. - W sumie nic w tym dziwnego. Ale jeśli będziesz tak wyglądać, mogę nie dać rady się powstrzymać i pocałuję cię jeszcze raz - jego oddech łaskocze mnie po szyi, gdy Vincent szepcze, pochylając się nade mną. A niech mnie... - A teraz na poważnie. Ej... Słyszysz mnie? Hej? Lucy!
-Przestań się drzeć. Słyszę cię aż za dobrze.
-Trochę odpłynęłaś...
-Po prostu nie mogę uwierzyć, że miałeś czelność zrobić coś takiego - burzę się.
-No... Wyszło dość spontanicznie. Chyba nie obrazisz się o zwykłego całusa.
-Zwykłego całusa? Zwykłego całusa? Żartujesz sobie?! To nazywasz zwykłym całusem to, ja nie wiem, jaki jest w takim razie niezwykły.
-Mogę ci pokazać różnicę, ale wtedy już raczej nie pogadamy.
-Podziękuję!
-Dobra, dobra. Wnioskuję, że starczy wrażeń, jak na jeden dzień. Jutro się zobaczy.
-Milcz!
-Wracając do ważniejszych spraw.
-Czyli? - pytam, starając się zachować powagę i spokój.
-Dobrze ci radzę, trzymaj się z dala od dziwnych i niebezpiecznych spraw. Nie pakuj się w kłopoty. Czasami lepiej jest trzymać swoją ciekawość na wodzy i nie węszyć zbytnio. Bo to może się źle skończyć.
-Na przykład? Czy masz na myśli siebie?
-Mówię ogólnie. Rozumiesz? Ogólnie.
-Nie, nie rozumiem.
-Tak, czy inaczej, trzymaj się z dala od kłopotów.
-Nie mam pojęcia o czym mówisz.
-Doskonale wiesz, o czym mówię. Masz jakiś bardzo głupi pomysł i radze ci z niego zrezygnować.
-Tą wiedzę to też wyczytałeś z moich oczu, jasnowidzu?
-Lucy.
-Vincent.
-Przestań sobie żartować i potraktuj to poważnie.
-Ooo... Zaczynamy się denerwować?
-Zaczynam to tracić cierpliwość do ciebie.
Wzruszam ramionami.
-Ale ja naprawdę nie wiem, o czym mówisz.
-W porządku, jeśli tak chcesz się bawić... Może powinienem cię znów pocałować.
-Ani mi się waż.
-Potraktujesz to wreszcie poważnie, czy nie?
-Jak już mówiłam, nie wiem...
-W porządku. Rób, co chcesz - warczy Vincent i odwraca się do mnie plecami.
Tym razem to ja się śmieję. Chyba zaczynam rozumieć, co miała na myśli Victoria. Może on naprawdę martwi się bardziej, niż cokolwiek by na to wskazywało. Chociaż chyba właśnie go wkurzyłam. To zaczyna być naprawdę... Na swój sposób świetna zabawa.
-Dziękuję - mówię wesoło - Że się tak martwisz. To na swój sposób... Urocze.
-Chciałabyś.
-Ojojoj. Mały Vincent się zawstydził - pytam, podchodząc bliżej. - I znów zapada ciemność. - A zostawisz tą czapkę w spokoju? - mruczę, lecz gdy wreszcie udaje mi się naprawić to, co niegdyś było fryzurą, Vincenta nie ma już w pobliżu.
Wzdycham ciężko. No, co za człowiek... Na wykłady już nie wracam, nie będę już trwały długo, więc wracam do domu. Po drodze robię zakupy, zanim moje szafki znów opustoszeją całkowicie. W trakcie chodzenia po pobliskim markecie, zaczyna dzwonić telefon.
-Słucham?
-Lucy, nie było cię dziś na wykładzie - mówi Amy. - Coś się stało?
-Nie. Tak wyszło po prostu.
-Vinca też nie było... Czy to ma ze sobą coś wspólnego?
-Skąd...
-Kłamiesz. Słyszę to. Nie mów, że urwaliście się razem.
-Nie, no co ty...
-Coś ci nie wierzę, ale niech będzie.
-Skoro już o nim mówimy... Mogę o coś spytać?
-Tak - odpowiada z powagą Amy. - Co chcesz wiedzieć?
-Słyszałam z pewnego źródła, na moje wiarygodnego, że za sobą nie przepadacie. To prawda?
-A kto ci tak powiedział? Dlaczego miałabym go nie lubić?
-To prawda, czy nie?
-Ja tam Vinca lubię, inaczej nie próbowałabym was wyswatać. Przykro mi, jeśli on uważa inaczej.
-Aha. Rozumiem... Chwila, co próbujesz zrobić?
-Nic, nic.
-Ta jasne...
-Naprawdę nie wiem, kto ci to powiedział, ale powinnaś się poważnie zastanowić nad wiarygodnością tego źródła.
-Dobra. Tak zrobię...
Rozłączam się, ale zanim mogę schować telefon do kieszeni, dostaję wiadomość od Victorii. Nie chcę mi się pisać, bo mam zmarznięte palce, więc dzwonię.
-Lucy?
-O co ci chodziło z tym smsem?
-No, jak to o co? Nie było cię na wykładach. Vincenta też nie. A jak się z nim później widziałam... Wyglądał na dość zadowolonego, więc podejrzewam, że coś się stało.
-Nie wiem skąd ten pomysł...
-Znam go. I nawet jeśli ty dobrze udajesz, że nic się nie wydarzyło, po nim widać. Ale on mi nie powie.
-Widocznie woli, żebyś nie wiedziała - stwierdzam. - Z resztą cokolwiek się stało, mnie do nie dotyczyło. To czysty przypadek, że nas nie było.
-A to, że David widział was jak razem wychodzicie to też przypadek?
-Może coś mu się pomyliło?
-Eh. Nie to nie. To nie mów. Łaski bez.
-Po prostu trochę gadaliśmy i tyle - oznajmiam wreszcie. - Swoją drogą...
-Co?
-Nie... Nic. Kończę już, bo jestem właśnie na zakupach. Pa.
-No, pa.
***
Mam nadzieję, że się podobało.
Pozdrawiam :*
yebany blogspot. szukam czy nie odpowiedziała mi Tris na komenta a tu komenta nie ma, ja pierdulę.
OdpowiedzUsuńNo to powtarzam zwycięski okrzyk: Yes! Yes! Yes!
Ale...
Żeby nie było...
Czekamy na rozwinięcie rrromansu! Nie damy sie zaspokoić jednym całusem, choć przeprowadzony był po mistrzowsku! MATKO! Ja naprawdę Vinca uwielbiam i shippuje Vincy parrrring i wgl! Vin to chyba troche taki moj typ czlowieka, znaczy sie, do niego tez pasuje jak cholera cytat, który se ide wydziarac: I know you have felt much more love than you've shown. Feniks mi mowi, zebym wydziarala se to na czole, zeby ludzie wiedzieli z gory co jest ze mna nie tak -.- ;P polecam piosenke wgl! od mumford and sons, zmiooootła mnie i specjlanie na nich sie bede telepac w lipcu na opener przez cala polske, zeby wydac wszystkie oszczednosci -.- no ale co zrobic, no co.
a wracajac do romansu, to raz jeszcze podkreslam, jak bardzo jestem na TAK i jak bardzo mi się podoba, ze było to takie słodko-groźne! Ja juz myslalam ze on jej jednak nie wycałuje, bo gre wstepna miał wredna :D na szczescie sie nawrocił.
TAK <3
Oby wiecej! i czekam na te półcienie bo w cholere jestem ciekawa.
Nie wiem, jak zachowujesz się na co dzień, ale podejrzewam, że ma rację. :)
UsuńCieszę się też, że zadowolona z początku romansu. Co dalej, zobaczymy. Generalnie też jestem bardzo zadowolona z tej sceny. Vincent jest po prostu żywy, co śmieszne, bo nie spotkałam nigdy takiego faceta, który tak by się zachowywał, ale myślę, że jestem dość adekwatna w opisywaniu jego akcji.
Mały hint: 2, nie... 3 półcienie już spotkałaś, czytając. Pytanie tylko kto to :D ale ankiety już nie robię.
A o odpowiedź, chodzi Ci o behinda? Najpierw napisałam komentarz, ale usunęłam i pełną odpowiedź wraz z procesem graficznym masz w zakładce behind :) ( a najlepiej czytać ogłoszenia, tam są wszystkie nowości wypunktowane)
:*
wgl mi poznikały komentarze, ale od rana pracowalam na behindzie jeszcze raz wstawiajac pod niektorymi rozdzialami co spamietalam, wiec mam nadzieje ze tym razem sie ostaly, bo przysiegam, wybiore sie do szefa szefow blogspota i zetne mu łeb ikariową kataną.
OdpowiedzUsuńNIE ROB GRIMMJOWOWI KRZYWDY ;d
oraz
OMG,FANARRRT, WHERRRE, daj mi!!!
leechdemon@outlook.com albo wstaw w swoje images ja muuusze zobaczyc! :D
Wyślę Ci na maila, masz do niego pełne prawa. Po tym Twoim komentarzu na behindzie, jak się raz nudziłam, zaczęłam bazgrolić. Nie jest idealnie, ale kolory pomogły.
UsuńA jak będziesz się lenić to Grim będzie cierpiał. Proste!
A komentarze zaraz zobaczę, czy mam.