Tablica ogłoszeń

Jeśli za mną tęsknicie, w linkach można znaleźć moje pozostałe blogi. Nowsze i lepsze.

Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!




Co mojego autorstwa chcielibyście przeczytać po zakończeniu szeptu?

sobota, 13 czerwca 2015

Szept 17 ~ Pod obserwacją.

Ojej, już termin publikacji. Troszkę się zgubiłam w tym tygodniu, ale rozdział jest.
Szczerze mówiąc nie sądziłam, że dotrzemy tak daleko. Już 17. Gdy przy 12 złapał mnie kryzys, naprawdę myślałam, że jednak nie dam rady tego pisać. Jakoś się jednak udało, w znacznej mierze dzięki komentarzom. Stanowczo dawały mi inspiracje na dalszą akcje, co zrobić, czego nie zrobić i jakie ma być zakończenie rozdziału ;) Także, lecimy dalej z tym koksem. ^^

***
Przez kilka kolejnych dni unikałam Vincenta, trochę niezależnie od siebie, tak samo zresztą pozostałych. Obserwowałam ich, by upewnić się, tak stuprocentowo, że żadne z nich nie jest Czarnym psem. Wiem, nie powinnam ich podejrzewać, przynajmniej tych, z którymi spędzam najwięcej czasu. A jednak, obserwując ich, analizując dotychczasowe wydarzenia, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to któreś z nich. Wyjątkowe wątpliwości mam w przypadku Victorii, ale nie tylko, co do niej. Zaczynam chyba popadać w paranoję, ale... No właśnie, "ale".
Mam wrażenie, że potrzebuję zająć się na chwilę czymś innym, żebym mogła spojrzeć na sprawę z dystansu. Toteż moim celem jest Max. Zdobyłam jego plan zajęć, wiem, że kończy tak samo jak ja. Potem zamierzam zobaczyć gdzie mieszka i jaką drogą idzie. Muszę stworzyć Umbrze jakąś odpowiednią okazję do zemsty. O dziwo to jedyny mój udział. Po przebudzeniu stwierdziła, że załatwi to sama, ale muszę stworzyć jej okazję. To dla mnie zbyt skomplikowane, więc nawet nie próbowałam o nic pytać. Tak po prostu zmieniła zdanie.
Jak dobrze, że mój rok ma zawsze zajęcia na parterze. Dzięki temu mogę bez trudu odnaleźć Maxa i niepostrzeżenie wraz z tłumem ludzi wydostać się z budynku i podążyć za nim. Nikt nic nie podejrzewa, gdy utrzymuje pewien dystans, jednak na tyle mały, bym nie straciła go z oczu. Czuję się na swój sposób podekscytowana. Jeszcze nigdy nikogo nie śledziłam i czuję się jak w jakimś kryminale. Tylko czemu, do licha, ja tu gram akurat zły charakter?
Maszeruję w przyzwoitej odległości od Maxa, udając, że w moim telefonie jest coś niezwykle interesującego. Zresztą nawet gdybym nie chowała głowy w kapturze kurtki, raczej nie rozpoznałby mnie. Spotkaliśmy się w sumie tylko raz, podczas tego felernego wypadu do baru. Swoją drogą boskiego trio, w tym panny-piąte-koło od tego czasu nie widziałam...
Jest strasznie zimno, jak na takie spacery. Rano było -15... Co za porażka. Chociaż i tak stanowczo gorzej znoszę upały. Najbardziej wkurza mnie prawie 10 centymetrów śniegu i lód pod spodem. Zwłaszcza ten lód. Wolałabym już nie zaliczyć gleby tak, jak poprzednio. Zwłaszcza, że tym razem nikt nie przyjdzie mnie pozbierać z ziemi. W najgorszym wypadku Max, ale wolałabym tego uniknąć.
Silny powiew wiatru, zmusza mnie do zatrzymania się. Nie mam pojęcia, co się dzieje, gdy ktoś wciąga mnie w zaułek pomiędzy kamienicami i zasłania usta dłonią. Próbuję wyszarpnąć się z uścisku, ale to nic nie daje. Chociaż nie wiem z kim mam do czynienia, jestem gotowa  użyć cienia. Wtedy słyszę śmiech. Znajomy, irytujący śmiech i osobnik zabiera dłoń z mojej twarzy.
-Vincent, niech cię! Zgłupiałeś do reszty?!
-Nie marudź. Idziemy - odpowiada, ciągnąc mnie za sobą.
I mam dziwne wrażenie, że to już się kiedyś zdarzyło...
-Dokąd?
-Mam straszną ochotę na kawę i ciasto. Idziemy.
-Sam iść nie możesz?
-Nie. Z kogo będę się wtedy śmiał?
-Nie idę, puszczaj mnie - protestuję, ale coś czuję, że mogę gadać, gadać i to i tak nic nie da.
-Co robiłaś ostatnie dni?
-A co miałam robić?
-Nikt cię nie widział.
-Cóż, potrzebowałam odpocząć od was wszystkich trochę.
-Unikałaś mnie?
-Co?
-Unikałaś mnie? - Vincent powtarza pytanie i zatrzymuje się, by spojrzeć na mnie.
-Nie...
-Kłamiesz - stwierdza i jego twarz znów jest niebezpiecznie blisko.
-Dobra! Unikałam... Ale nie tylko ciebie. Chciałam po prostu pomyśleć nad paroma rzeczami, jasne?
Vincent wygląda przez chwilę jakby się nad czymś zastanawiał i kiedy już myślę, że pozwoli mi iść do domu, ciągnie mnie dalej. Wreszcie docieramy do kawiarenki. Jak na złość tej samej, w której byłam z Sebastianem. Krzywię się nieznacznie, ale nic nie mówię. To nie ma już zbytniego znaczenia. Zwłaszcza, że miejsce jest bardzo przytulne. Składamy zamówienie i gdy kelnerka się oddala, zapada cisza.
-To... Co cię naszło? - pytam wreszcie.
-Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Ty płacisz.
-Słucham?
-Miałem ochotę na ciasto i kawę, a ty akurat się napatoczyłaś. Chyba nie myślałaś, że to randka?
-Nie, oczywiście, że nie - burzę się. - Ale mogłeś mnie chociaż uprzedzić.
-Wtedy byś zwiała.
-Niby jak, jak mi omal ręki nie połamałeś, ciągnąc tutaj?
-A od kiedy ty niby taka delikatna?
-Nieważne. To, co chciałeś? Wątpię, że chodziło tylko coś słodkiego. Równie dobrze mogłeś wyciągnąć Victorię.
-Śledziłaś tamtego chłopaka? - pyta z powagą Vincent.
-Jakiego chłopaka? Ja nikogo nie śledziłam.
-Naprawdę nie umiesz kłamać.
-Nie kłamię.
-Uważaj na niego. Chodzą o nim niezbyt fajne plotki.
-O kim?
-O Maxie.
-Przecież to kolega Davida. Był wtedy z nami w barze.
-Wiem. Ale tamto to nie była jego sprawka. Wciąż jednak uważam, że jest niebezpieczny.
-Oh. Jakiś ty troskliwy...
-Mówię poważnie.
-A może... Skoro już tu jesteśmy to pogadamy raz o czymś innym?
-O czym?
Faktycznie, nie mam zielonego pojęcia o czym mamy rozmawiać. Totalna pustka. Bo właściwie za dużo nigdy nie rozmawialiśmy. Zazwyczaj to my się kłócimy. Ewentualnie on ciągle wmawia mi, że ja kłamię, nawet jeśli ma rację. Albo ostrzega mnie w mniej lub bardziej udany sposób przed jakimś zagrożeniem... Świetnie.
Na szczęście na chwilę ratuje nas kelnerka, która przynosi nasze zamówienie. Kawa i szarlotka oraz herbata i sernik. Pyta czy chcemy coś jeszcze i życzy smacznego. Przez chwilę patrzę jak znika na zapleczu i wzdycham ciężko.
-A! No właśnie. Gadałeś ostatnio z Sebastianem? Wiesz, po tamtym wtedy...
-Tak.
-I co? - pytam, a on tylko wzrusza ramionami. - Brawo... Ale rozwinąłeś tą konwersację...
-Widziałem was razem przed moim blokiem.
-Tak. Rozjechałam się na ślizgawce, więc pomógł mi się pozbierać.
-Tylko tyle?
-W sumie tak... Chociaż...
-Co?
-Nie, nieważne.
-Mów.
-No dobrze... Dziwił się, że zostałeś z Amy sam na sam. Twierdził, że za sobą nie przepadacie. Victoria nie potwierdziła, ale też nie zaprzeczyła temu. To prawda?
-A to ważne?
-Tak. Bo Amy jako jedyna na razie zaprzeczyła.
-No i dobrze. Nie wiem, skąd Sebastianowi to przyszło do głowy.
-Ah, czyli się lubicie?
-Tak.
-Teraz ty kłamiesz, Vincent.
-Znawczyni się znalazła. Nie próbuj udawać, że coś wiesz.
-A co jeśli nie udaję?
-Dobry żart, dobry żart - śmieje się Vincent i wstaje. - Powiedz tej ładnej kelnerce, że ciasto było bardzo dobre - rzuca na odchodne - I zapłać.
Po tych słowach wychodzi, a ja siedzę lekko oszołomiona. Jednak nie żartował. Już wyciągam portfel, żeby zobaczyć, czy mogę zapłacić gotówką, czy muszę kartą, kiedy zauważam  coś na stoliku. Koło filiżanki leżą pieniądze. Zerkam na kelnerkę dając jej do zrozumienia, że chcę rachunek. Rozliczam się z nią i szybko zbieram się do wyjścia.
Jest już ciemno. Ciągle zapominam o tym, że zimą szybciej się ściemnia, a ja straciłam sporo czasu podążając za Maxem. Potem miło... Miło? Kurde. Potem czas spędzony z Vincentem w kawiarni i całkowicie straciłam rachubę. 
Liczę, że uda mi się jeszcze dogonić Vincenta. Mam nadzieję, że idzie prosto do domu i biegnę w tamtym kierunku. Mijam zaledwie kilka osób, które patrzą na mnie, nie ukrywając zdziwienia. Musze wyglądać śmiesznie, bo strasznie ciężko biega się w kurtce zimowej i z torbą. Wreszcie widzę go w oddali.
-Vincent! Vince! - odwraca się w moją stronę i prycha z niezadowoleniem.
-Kłamca - mruczę pod nosem, dysząc ciężko, po tym jak udało mi się do niego dobiec. - Mówiłeś, że nie masz pieniędzy.
-Znalazłem. Chyba powinnaś się cieszyć.
-Tak... Ale muszę oddać ci pieniądze za swoją część.
-Nie potrzebuję.
-Nie zgadzam się na to. Trzeba szanować pieniądze. A sam mówiłeś, że...
-W takim razie w porządku - odpowiada, szczerząc zęby. - Ale sam wybiorę formę płatności.
-Co? - dziwię się, ale nie mam na to zbyt wiele czasu.
Vincent przytrzymuje mnie za ramiona, żebym nie uciekła i całuje. Tak samo jak poprzednio. Chociaż tym razem jest w tym coś innego... Nie umiem tego opisać. Zaczyna brakować mi nie tylko słów, ale i powietrze. Na chwilę odsuwa się ode mnie i wreszcie mam okazję złapać oddech. To nie trwa jednak długo, bo jego usta znów łączą się z moimi. Z jakiegoś powodu nawet nie potrafię protestować.
Wreszcie Vincent puszcza mnie całkowicie i widzę jak się oblizuje. Stoję, zupełnie niezdolna to jakiejkolwiek reakcji lub konwersacji.
-Teraz widzisz różnicę? - pyta. - Mówiłem ci, że poprzednio to był zwykły całus.
Nagle uśmiech znika z jego twarzy. Ponownie chwyta mnie za nadgarstek i ciągnie za sobą. Wciąż jestem zbyt oszołomiona, by w ogóle spytać, co się dzieje. Mimowolnie podążam za nim. W końcu rzucamy się do biegu, brnąc przed siebie. Po plecach przechodzą mi ciarki. Coś się zbliża, ale to nie czarny pies. Wreszcie docieramy pod blok, w którym mieszka Vincent. Jednak nie puszcza mojej ręki. Szybko wystukuje kod i wchodzimy do środka. Nadal milczy, prowadząc mnie do swojego mieszkania.
-Co się dzieje? - pytam, gdy jesteśmy już na miejscu. - Kto to był? - Vincent wzrusza ramionami.
-Cały czas nas obserwował.
-Kto?
-Szedł za tobą, nie za mną. Nie możesz wrócić do domu, dopóki jest w pobliżu. Będzie wiedział, gdzie mieszkasz.
-Kto? Do cholery. Kto?
-Domyśl się.
-To dlatego wyszedłeś z kawiarni? Chciałeś sprawdzić, czy idzie za tobą?
-Tak.
-Mogłeś mi powiedzieć.
-Nie ma takiej potrzeby. Zgubił nasz trop, pokręci się trochę po okolicy i odpuści. Wtedy odprowadzę cię do domu.
-Czyli kiedy?
-Mówiłem. Jak sobie pójdzie.
-Vincent, powiedz mi, co tu się dzieje.
-I tak nic nie możesz zrobić - mówi, uśmiechając się pokrzepiająco i klepie mnie po głowie.
Jednak niezależnie od tego, jak słodki i niewinny jest teraz jego uśmiech, słowa uderzają z ogromną siłą. Na prawdę nic nie mogę zrobić?Wkurza mnie to. Po raz kolejny wszystko dzieje się wokół, a ja nie mam na to wpływu.
-Vincent...
-Zaparzę herbaty. Chcesz zieloną, czy czarną? - pyta.
-Zieloną... - mruczę.
-Dobry wybór. Czarnej tak naprawdę nawet nie mam.
-To po co pytałeś?
-Ostatnio narzekałaś, że nie spytałem - przypomniał. - Z cukrem?
-Nie...

***
Jest romans? Jest. To mi nie narzekać. Kurde, nie taki był plan, no, ale obiecałam romans to, zrobiłam. Mam nadzieję, że się podobało.
Pozdrawiam
:*


4 komentarze:

  1. ahahaha, noł!!! noł noł noł!!!! rrromans to terrraz poinien sie dopierrro zaczac :D No nie wierze ze beda sobie tak w spkoju pili herbatki, jak Vin przed chwilą prawie zeżarł Lucy twarz <3 :D TAK! Teraz sie bedzie dzialo!

    Mniemam iz mamy w rozdziale polcienia-stalkera. Vin wydaje sie byc bardzo zorientowany w tym swiatku. Jestem go coraz bardziej ciekawa. I trzymam kciuki za Lucy, zeby nie tylko dala sie vinowi (hueh) ciagac za soba, ale by sama przejela inicjatywe :D No i te polcienie. Nie moge sie doczekac az dojdzie do konfrontacji <3

    OdpowiedzUsuń
  2. wredna menda, z ta knajpa. tak myslalam, ale jednak zachowal sie jak porzadny facet. LUCY GO GO GO! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nie wiem, czego Ty się Wilczy spodziewasz, ale przypominam, że Szept to nie porno, ani erotyk! :P
    I nie zeżarł jej twarzy...
    Nie.. Ja myślę, że Vince nie wiedział, że to ta sama knajpa. A ona nic nie mówiła.
    Eh teraz jeszcze napisać kolejny rozdział, mam fajny pomysł, ale trochę utknęłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale zapłacił! :D
      ey no, nie badz, troche erotyki nikomu jeszcze nie zaszkodzilo ;D
      Jak utknelas, to ja sie moge tam zjawic w kazdej chwili, wiesz, z jakims akcesoriem, ktorym pomoge Ci sukcesywnie ruszyc naprzod. moze wiertarka, na poczatek? hm?

      Usuń

Kto patrzy, ten widzi