Coś czuję, że po tym rozdziale niechybnie zginę, rozszarpana na strzępy... No nic. Zapraszam do czytania. Enjoycie!
***
-Wreszcie was znalazłam! – krzyczy Amy, biegnąc w naszą
stronę.
-Pogadamy o tym kiedy indziej – szepcze Vincent.
-Nigdzie nie mogłam was znaleźć przez to zamieszanie...
-To ty gdzieś przepadłaś – zauważam spokojnie, ale nie
kwapię się, żeby wstać z ławki, wciąż się jeszcze trzęsę. Amy nic nie wie, o czarnym psie i niech tak
zostanie. – Ale dobrze, że się znalazłaś.
-Nom. Wszyscy poszli już do domów. Ale trochę się o ciebie
martwiłam, Lucy. Jak widzę, niepotrzebnie. Świetnie się tu razem bawicie, co?
-Znowu jakieś brednie opowiadasz... – mruczę, ale Amy
już mnie nie słucha.
-Vince, skończyłeś już przeprowadzkę?
-Przeniosłem tylko rzeczy.
-Może mamy ci wraz z Lucy pomóc? Hm? Hm?
-Już go pytałam, nie chciał.
-Co? Czemu nie? Ej, w każdym mieszkaniu przyda się kobieca
pomoc.
-Poradzę sobie...
-No, ale zaprosisz nas chociaż na herbatę, co?
-Amy, daj spokój... Nie będziemy się wpra...
-Zgoda – pada, zanim mogę dokończyć zdanie, więc patrzę na
Vincenta z niedowierzaniem. – Chcecie zobaczyć mieszkanie, prawda? Jest
niedaleko.
-Nad czym tak myślisz, Lucy?
-Ona nie myśli, ona się zawiesza.
Nie chce mi się nawet odpowiadać na tą zaczepkę i rzucam
Vincentowi jedynie mordercze spojrzenie. Pogrążam się w własnych myślach, a
właściwie przeklinam na siebie w duchu, że znowu dałam się zaskoczyć przez
czarnego psa. Co gorsza sparaliżował mnie strach. Wiem, że nie mogę uciekać,
ale dopóki nic nie wiem, nie mogę nic zrobić. To oznacza, że muszę zebrać
informacje. I w ten sposób postanawiam, że tej nocy wybiorę się na mały zwiad.
Ktoś musi coś wiedzieć.
-Uważaj, do licha, zaraz wpadniesz na słup – warczy
Vincent, ciągnąc mnie za ramię.
-Huh? – Patrzę na niego zdezorientowana. – Słup?
-Tak. Słup. Wysoki. Z liniami wysokiego napięcia... Tam płynie prąd. Wiesz
co to?
-Oczywiście, że wiem!
-To uważaj jak łazisz. Wiochę nam robisz.
-Uwielbiam na was patrzeć – ekscytuje się Amy, a ja
wywracam oczami.
-I co się tak cieszysz? – mruczę.
Mieszkanie,
jak się okazuje, jest jakieś 10 minut drogi od mojego bloku. Bardzo, bardzo
niedobrze. Wywracam oczami patrząc jak Amy cieszy się z naszej
"wycieczki". Mieszkanie jak mieszkanie. Czym się zachwycać? Czasami
doprawdy jej nie rozumiem. Wchodzimy po schodach na drugie piętro i wchodzimy
do kawalerki. Ot pokój, mała kuchnia i łazienka. Chociaż zmuszona jestem
przyznać, że miejsce wygląda jak świeżo po remoncie i jest tam bardzo ładnie.
Zostawiamy kurtki i torby na kanapie. Wreszcie możemy się odprężyć.
-To
ja zaparzę tej herbaty...
Vincent
znika za ścianą, a ja patrzę na ustawione równo kartony, zapewne z jego
rzeczami. jeden jest już rozpakowany. Kiedy zastanawiam się, co w nim było, mój
wzrok natrafia na zdjęcie w ramce, stojącej na szafce. Podchodzę bliżej i
przyglądam się uśmiechniętej kobiecie, przytulającej dwójkę dzieci. Dziewczynka to chyba Victoria, a kobieta to pewnie jej mama. Są bardzo podobne. Skoro Vincent ma to zdjęcie muszą być w naprawdę dobrych stosunkach. Odruchowo biorę ramkę w ręce, ale ktoś bardzo szybko mi ją zabiera.
-Po
co ruszasz, jak nie twoje?
-Tylko
oglądałam.
-Mówiłem,
żebyś przyszła do kuchni.
-Tak?
-Herbata
już gotowa. Amy jakoś słyszała, jak was wołałem.
-Sorki,
nie słyszałam.
-Tak.
Byłaś zbyt zajęta oglądaniem moim prywatnych rzeczy – stwierdza Vincent, a ja
oponuję pospiesznie:
-Ej.
To było na wierzchu. Tylko patrzyłam.
-To
nie patrz, tylko zachrzaniaj do kuchni. Migiem.
-A
w ciebie, co wstąpiło? – pytam, nie ruszając się z miejsca. – Poza tym nawet
nie spytałeś, jaką chcę herbatę.
-Tylko
jedną mam. Za chwilę możesz wcale nie dostać.
-Dobra,
dobra... Już idę.
-Uwielbiam
na was patrzeć – rozczula się Amy, a ja rzucam jej krytyczne spojrzenie tuż zza
pleców Vincenta. W dodatku chyba mam deja vu. – Pasujecie do siebie.
-Wątpię
w to – pada w odpowiedzi i atmosfera robi się napięta.
-No
właśnie.
-Ty
się nie odzywaj bałwanku... Nie masz pojęcia, o czym rozmawiamy...
-Jak
to! No, już nie przesadzaj.
-Siedź
cicho bałwanku i pij tą herbatę.
-Nie
poganiaj mnie – syczę. – Takie zachowanie nie przystoi gospodarzowi imprezy.
-Nikt was tu nie zapraszał.
-Buc...
A wyglądałeś na tak szczęśliwego, że idziemy z tobą.
-Z
twojej wizyty się akurat najmniej ucieszyłem.
-Oj,
Vince... Zawsze jesteś taki wredny dla Lucy.
-W
przeciwieństwie do niektórych ludzi, wolę wyrażać brak sympatii otwarcie.
-Jakich
ludzi? – pytam, czując się nieco odsunięta od rozmowy, a to mnie jakoś wyjątkowo irytuje.
-Nie
martw się, ciebie to nie dotyczy. Jesteś szczera do bólu. No... Przynajmniej
naiwna.
-Nie
jestem naiwna!
-Nie
drzyj się. Nikt nie jest głuchy.
-Zawsze
jesteś wkurzający, ale dziś twoje zachowanie jest jeszcze gorsze, niż zwykle –
stwierdzam. – Wracam do domu.
-Już?
– wyje Amy.
-Już.
Zresztą i tak mam jeszcze coś do zrobienia.
-Niby,
co takiego?
-Nie
twoja sprawa.
Wychodzę
z kuchni, biorę swoją kurtkę i torbę, po czym wychodzę z mieszkania, nie
czekając na niczyją odpowiedź. Jestem wyjątkowo wkurzona, aż rozpiera mnie
energia. Najchętniej wyładowałabym ją na Vincencie, ale nie mam zwyczaju bić
ludzi. Może pora to zmienić... W efekcie biegnę przed siebie, próbując
wyładować gniew. W amoku zapominam, że jest zima, pod śniegiem lód, a ja noszę
kurtkę i moja koordynacja jest lekko mówiąc do bani. Czuję jak rozjeżdżają mi
się nogi, przez chwilę gibam się na boki, balansując. Ostatecznie i tak wywijam
orła i z jękiem ląduję na tyłku. Nie ukrywam, że boli. W dodatku przez to
wszystko, coś mi przeskoczyło w kolanie. No i ono teraz też boli. Dłuższą
chwilę siedzę na skutej lodem ziemi, nie wiedząc, czy dam radę wstać.
-Daj
rękę, pomogę ci – słyszę znajomy głos i nie wiem, jak zareagować.
-Dzięki,
ale sama sobie poradzę.
-Próbuję
być miły. Nie utrudniaj mi tego - mówi Sebastian.
-Twoja
uprzejmość i tak już była wystarczająco podejrzana wcześniej. Po ostatnim razie
nawet bardziej.
-Nie
kłóć się ze mną, ile będziesz tak siedzieć – mruczy i chwytając mnie za
ramiona, siłą stawia na nogach.
I
ot, zaskoczenie, bo stoję. I chociaż myślałam, że zrobił to, żeby mnie, może,
popchnąć w zaspę obok, nic takiego się nie dzieje.
-I
co tak patrzysz? Nic ci przecież nie zrobię.
-Ah... Wiem.
-Byłaś
u Vincenta? – pyta Sebastian, kładąc ręce do kieszeni.
Wyraźnie
unika kontaktu wzrokowego...
-Tak.
Amy wprosiła się na herbatę i mnie też tam przy okazji zaciągnęła.
-Amy?
Serio?
-Nom.
Czemu miałabym kłamać?
-I
gdzie jest teraz?
-No,
raczej jeszcze tam siedzi – stwierdzam. – Gdyby zdążyła wyjść, to ona
podniosłaby mnie z ziemi, a nie ty.
-A
ty dlaczego tam nie siedzisz?
-To
jakieś przesłuchanie? – pytam podejrzliwie. – I patrz na mnie, jak ze mną
rozmawiasz. Co to ma być?
-Sorry...
Po prostu trochę mi głupio po... No wiesz. Nie zdążyłem jeszcze nawet przeprosić za...
-Daj
spokój. Było minęło. Dostałeś już nauczkę i tyle w temacie. – Sebastian patrzy
na mnie zdziwiony, jakbym oznajmiła, że jestem syreną albo jednorożcem.
Co najmniej. A najlepiej jednym i drugim. – Co? To źle? Powinnam się gniewać? Chyba lepiej dla ciebie, jeśli
nie chowam urazy.
-Trochę
mnie zaskoczyłaś. Sądziłem, że lepiej będzie nie pokazywać ci się na oczy.
-Ale
i tak przyszedłeś pozbierać mnie z tej ślizgawki.
-No
wiesz... Siedziałaś tam. Myślałem, że nie możesz wstać.
-Szału
nie było, ale jak widzisz, żyję. Dzięki.
-Nie
ma sprawy – odpowiada Sebastian i nawet się uśmiecha. – To... Dlaczego wyszłaś
od Vinca?
-Wkurzył
mnie. Nie, żeby to była jakaś nowość, ale dziś osiągnął nowy poziom
dupkowatości.
-Nie
wiem, czy to dobrze, że został z Amy sam na sam.
-Rzuci
się na nią? Wiedziałam, że to zboczeniec...
-Nie.
-Amy
rzuci się na niego?
-Nie.
-Więc,
czemu źle, że są tam we dwoje? – pytam. – Zazdrosny jesteś o któreś?
-Ani
trochę.
-Więc?
– ponaglam go.
-Oni
się przecież nie lubią.
-Nie?
-Nie
zauważyłaś?
-Nieeee...
Ani troooochę... – mruczę, kręcąc przecząco głową.
-Ślepa
jesteś?
-Ej! Ale serio... W życiu bym nie powiedziała. Przecież nawet siedzieli
razem parę razy. I generalnie myślałam, że się przyjaźnicie we trójkę.
-Nie
lubią się. Od samego początku. Po prostu... Oboje nieźle udają. Chyba po to,
żeby nie psuć atmosfery i nie uprzykrzać innym życia.
-Hm...
Nie uprzykrzać życia. Vincentowi to akurat niezbyt wychodzi.
Wracam
do domu mocno zdziwiona, a może zdezorientowana. Już wystarczająco zdziwiło
mnie zachowanie Sebastiana. Zmiana o 180 stopni, ale wieść o tym, że Vincent i
Amy nie przepadają za sobą chyba to przebiła. Zastanawiam się nad tym już jakiś czas, ale nie potrafię w ich
zachowaniu dojrzeć żadnej oznaki braku sympatii i mimowolnie wyciągam z
kieszeni telefon, po czym dzwonię do Victorii.
-Słucham?
-To
ja – mruczę do telefonu.
-Lucy,
coś się stało?
-Nie.
Znaczy... Oh, no cóż... Spotkałam Sebastiana.
-Co?
Gdzie?
-Niedaleko
domu Vincenta. Był nawet miły, ale tak normalnie miły. Ale nie dlatego dzwonię.
-A
dlaczego?
-Sebastian
powiedział mi, że Vincent i Amy się nie lubią. To prawda? – pytam. –
Jesteś jego kuzynką i pomyślałam, że coś wiesz. Bo ja serio, nigdy nie zauważyłam...
-No
wiesz...
-To
prawda?
-Chyba
nie powinnam się wypowiadać.
-Czyli
to prawda. Pewnie nie powiesz mi dlaczego tak jest. Eh... Nie chcesz nic
powiedzieć, to nie.
-Nie
denerwuj się.
-Nie
denerwuję. Przynajmniej nie na ciebie.
-A
na kogo?
-No,
a jak myślisz.
-Coś
się stało potem jak poszłam? – Victoria wydaje się być zmartwiona.
-Znalazła
nas Amy. Wprosiła się Vincentowi na herbatę i ja też musiałam iść z jakiegoś powodu – tłumaczę –
Zgodził się. Dlatego nie pomyślałabym, że się nie lubią i jaki w ogóle miało
sens wpraszanie się do kogoś z kim nie możesz się dogadać? Nie rozumiem tego...
Ale mniejsza z tym. Tylko Vincent był strasznie wkurzający. Ah. Sorry, nie
powinnam tak mówić, w końcu to twój kuzyn.
-W
porządku. Wiem, przecież, jaki ma charakter...
-No
i pal licho tego „bałwanka”, ale totalnie wykluczyli mnie z rozmowy. Ale przede
wszystkim ton. Miał bardzo brzydki ton głosu. Jeśli nie lubi Amy to dlaczego
wyżywał się na mnie? Co to w ogóle ma być? – pytam z irytacją w głosie. – No,
więc wyszłam...
-Nie
odmówił tej herbaty, bo ty też tam byłaś.
-No
i co, że tam byłam? Ja nawet nie chciałam iść. To znaczy... Nie zależało mi, a
na pewno nie dziś.
-Nieważne...
To, co go wkurza to nie Amy sama w sobie, tylko to, że się z nią trzymasz –
oznajmia z powagą Victoria i jestem nieco zaskoczona. Zazwyczaj unikała takich
rozmów. – Amy naprawdę nie jest zbyt w porządku. Nie umiem ci dokładnie
powiedzieć... Ale wydaje się fałszywa. Vince też mi zbytnio nie chciał nic
powiedzieć, ale musi mieć jakiś powód, że się tak zachowuje. Znam go już
trochę.
-Czyli,
co? Chcesz mi powiedzieć, że mam urwać z nią kontakt?
-Tego
nie powiedziałam, ale...
-Ale?
– warczę, po czym biorę głęboki oddech. – Ja was po prostu nie rozumiem.
Podajcie mi jakiś logiczny powód. Jeden logiczny powód, a więcej się do niej
nie odezwę – mruczę już spokojniej. – Poza tym, wiesz... Trochę jej
zawdzięczam. To dzięki niej poznałam tyle ludzi. W tym Vincenta i ciebie, bo to
Amy wyciągnęła mnie wtedy na halę.
-Przepraszam,
nie powinnam była nic mówić, ale Vincent sam nic ci nie powie.
-Nie
przepraszaj, bo sama spytałam. Po prostu nie rozumiem. Nie lubię nie rozumieć.
-W
porządku.
-Swoją
drogą... Ty i Vincent całkiem nieźle się rozumiecie, nie? Chyba macie dobry
kontakt – stwierdzam po chwili namysłu. – W jego mieszkaniu widziałam zdjęcie.
To byliście chyba wy i jakaś kobieta.
-Moja
mama.
-Tak
myślałam. Jesteś do niej bardzo podobna.
-Dzięki.
-To
była jakaś impreza, czy jeździliście do siebie na przykład na wakacje?
-Nie.
-Nie?
Nie jeździliście? Musieliście się widywać. A może mieszkacie po sąsiedzku?
-Prawdę
mówiąc... My...
***
No, więc tak... Ja wiem, uwielbiam igrać z ogniem. Wiem, jestem podła. Już ostatni rozdział skończył się specyficznie i tak, przyznaję się do winy, specjalnie nie rozwinęłam akcji w tym i tak specjalnie znów zakończyłam go w ten sposób >.< Ale musiałam to zrobić!
Sebastian natomiast pojawił się spontanicznie. Planowałam najpierw odsunąć go w cień na parę rozdziałów, ale jakoś tak wyszło. Płynęłam z prądem i się pojawił Sebastian, ale zobaczymy, co będzie dalej.
Mam nadzieję, że się podobało. Pozdrawiam.
:*
P.S. Kolejny rozdział może pojawić się z opóźnieniem z powodów technicznych. Jego stan to obecnie 80%, więc jest nieźle. Tylko zepsuł mi się komputer i jeśli nie będę miała dostępu do jakiegoś innego, będzie poślizg. Biorąc jednak uwagę, że to weekend może uda mi się do kogoś wprosić na komputer i opublikować w terminie.
Mój komputer [*] Módlmy się!
P.S. Kolejny rozdział może pojawić się z opóźnieniem z powodów technicznych. Jego stan to obecnie 80%, więc jest nieźle. Tylko zepsuł mi się komputer i jeśli nie będę miała dostępu do jakiegoś innego, będzie poślizg. Biorąc jednak uwagę, że to weekend może uda mi się do kogoś wprosić na komputer i opublikować w terminie.
Mój komputer [*] Módlmy się!
Jestem bardzo ciekawa, jak długo będziesz ciągnęła całość. I w sumie można by było stworzyć z tego książkę :)
OdpowiedzUsuńHaha. Jak długo? Nie wiem. Może dobiję do 50 rozdziału, ale na pewno nie więcej. A książka? Nie. Nie sądzę, żeby moja pisanina nadawała się na książkę. Już raz próbowałam, ale sama potrafię dostrzec jak wiele jeszcze mi brakuje do odpowiedniego poziomu.
Usuń