Ok! Jest 16 maja - jest rozdział. Zapraszam do lektury i równie mocno zapraszam do wzięcia udziału w nowej ankiecie. Pozdrowionka i enjoycie!
***
Wchodzę
do budynku uczelni i rozglądam się dyskretnie. Muszę wreszcie znaleźć tego
chłopaka... Niestety nie wiem jak się nazywa. Nie wiem nic. Poza tym, że umiem
go rozpoznać. Zanim jednak mam czas cokolwiek zrobić, ktoś podchodzi do mnie z uśmiechem na ustach.
-Cześć
- mówi. - Pamiętasz mnie?
-D-David?
-Tak.
Poznaliśmy się na karaoke.
-Tak,
tak. Pamiętam - odpowiadam wesoło. - Co tam?
-Wiesz,
co... Zbieram znajomych na mały wypad. Chcę wciągnąć kumpla z domu. Nie jest
zbyt towarzyski, ale obiecałem mu, że pomogę mu poznać trochę ludzi i, że będzie fajnie. Gadałem
już z Amy. A ty jak się na to rozpatrujesz? - pyta z nadzieją w głosie David. -
Możesz zabrać też tą cichą dziewczynę i Vincenta?
-Victorię
i Vincenta? - dziwię się. - Mogę z nimi pogadać.
-To
świetnie.
-Kiedy?
-Dziś
o 16 przed wyjściem? Może być?
-Jasne,
mi pasje. A gdzie idziemy?
-Znam
fajną knajpę z promocjami dla studentów. Mają też niezłą muzę, więc.
-Mhm.
No ok. To do zobaczenia.
-Świetnie.
Hej.
Z
uśmiechem na ustach kieruję się do sali wykładowej.
-Hej,
Vince.
-Lucy?
Hej...
-A
ty co taki niemrawy? - pytam. - Coś się stało?
-Nie.
-A
właśnie... Pamiętasz Davida, nie? - zaczęłam. - To on widzisz, próbuje zebrać
ekipę do knajpy, bo coś tam obiecał kumplowi. I miałam spytać ciebie i Victorię,
czy idziecie.
-Nie
mogę, dziś przenoszę rzeczy do nowego mieszkania.
-A
no tak... - mruczę. - Może... Chcesz, żebym pomogła? Razem poszłoby szybciej.
-Nie
trzeba.
-Ah.
No szkoda...
-Szkoda?
- podłapuje Vincent. - Skoro tak ci zależy to może przyjdę.
-Nie
zależy. Z uprzejmości pytałam! - odpowiadam pospiesznie i idę szukać Victorii.
Nie
udaje mi się jej jednak znaleźć zanim dopada mnie Amy, a tym bardziej przed
rozpoczęciem wykładu, więc dyskretnie piszę do niej SMSa o imprezie oraz pytam,
czy idzie.
-Psst.
Luuucy... Idziesz dzisiaj?
-Tak.
Raczej tak - odpowiadam szeptem, bo wykładowca ma wyraźnie zły humor i tym
razem głośne pogaduchy chyba nie przejdą.
-Zastanawiam
się, co to za kolega... - mruczy pod nosem Amy.
-Oh.
Zainteresowana? - pytam, przyglądając jej się bacznie.
Wreszcie
kończą się wykłady i zbliża czas spotkania przed wyjściem. Razem z Amy jesteśmy
tam jako pierwsze z paczki, Victoria dołącza do nas chwilę później, gdyż
wychodzi z zajęć niemal ostatnia. Karoline i Rosalie przychodzą trochę później,
po swoich zajęciach. Razem z nimi maszeruje oczywiście David i ktoś jeszcze.
Domyślam się, że wspomniany wcześniej kolega. Dopiero gdy są bliżej, uderza
mnie fakt, że "kolega" wygląda znajomo. To chłopak, którego spotkałam
na wyższym piętrze. Istne zrządzenie losu, że sam napatoczył mi się w ręce. Nie
mogłam prosić o lepszą i bardziej przypadkową okazję, by nawiązać z nim
kontakt. Zwłaszcza, że tego dnia pozna więcej osób, jeśli w najbliższym czasie
coś się wydarzy, wyślizgnę się z tego bez problemu. Wiem tylko, że muszę
panować nad zachowaniem Umbry. To napawa mnie lekkim niepokojem, lecz ona
domyślając się chyba, co planuję, nie wchodzi mi tym razem w drogę i nie próbuje
działać po swojemu. Jest wyjątkowo cierpliwa.
Potem
dołączają do nas jeszcze 3 osoby, ale witają się jedynie z Davidem i jego
kolegą, ignorując zupełnie pozostałych obecnych. Nic z resztą dziwnego, gdyż są
to, jak sądzę, dwójka zakochanych i ich koleżanka, którą traktują jak piąte
koło u wozu. Zniesmaczona zachowaniem nowo-przybyłych wywracam oczami i
wymownie patrzę na Ami i Victorię.
Nie
idziemy nigdzie daleko, bo już przecznicę dalej znajduje się knajpa, o której
mówił David. Mamy zarezerwowany duży stolik, ale ewidentnie podzielony na dwie
części, no właściwie trzy. Ja, Victoria, Amy, potem Rosalie, Karoline i David,
jego przyjaciel, któremu, jak się okazało, na imię Max, no i trzecia to tamci
pozostali. Sebastian też podobno był zaproszony, ale z tego, co mi wiadomo, nie
pojawi się dzisiaj. Tak samo Vincent, który odmówił pomocy z przeprowadzką.
Wzdycham cicho i zamawiam tradycyjnie mojito. Bez tego chyba nie przebrnę przez
ten wieczór. Święta trójca, która nie raczyła się przedstawić, działa mi na nerwy.
Muszę się zrelaksować, zanim naprawdę rzucę im jakiś bardzo nieuprzejmy
komentarz.
-Spokojnie
- szepcze do mnie Amy.
-Nie
wkurza cię to? - pytam, krzyżując ręce na piersi. - Bo mnie bardzo.
-No,
to trochę chamskie, że nas ignorują - Nawet Victoria przyznaje mi racje. -
Mogli się chociaż przestawić.
-Cóż...
Łaski bez - mruczę, marszcząc brwi, gdy panna-piąte-koło-u-wozu zerka w naszą
stronę. Posyłam jej lodowate, uporczywe spojrzenie, aż dziewczyna nieco
zmieszana odwraca wzrok. - Ja im dam... Traktować nas jak jakiś gorszy gatunek
- cedzę przez zęby.
Max
też na swój sposób działał mi na nerwy. Przedstawił się miło, z uśmiechem i
nienawiść Umbry nie ma z tym nic wspólnego. Jednak w jego oczach jest coś, co
bardzo mi się nie podoba. Jakby kryło się tam szaleństwo. Lekko zbłąkany wzrok,
jakby chłopak był zwyczajnie nieśmiały, ale to nie to. Gdzieś już coś takiego
widziałam, ale nie mogę sobie przypomnieć.
I
mimo kolejnego drinka moja irytacja zaczyna sięgać zenitu. Marszczę brwi,
stukając nerwowo palcami o blat stołu. Wzdycham raz za razem i wywracam oczami.
Panna piąte koło już dawno straciła odwagę, by w ogóle patrzeć w naszą stronę,
co Amy skwitowała cichym śmiechem.
-Niech
to - warczę. - Zaraz stąd idę...
-Oj,
daj spokój, Lucy... Zostańmy skoro już się zgodziłyśmy.
-Victoria,
a ty co o tym myślisz?
-Chyba
nie wypada nam wyjść, skoro przystałyśmy na prośbę Davida.
-Eh, ty też?
Próbujemy we trzy zająć się rozmową. Niech sobie tamci nie
myślą, ale sam fakt, że zostałyśmy potraktowane w ten sposób, mocno psuje
atmosferę. Zaczynam się zastanawiać, czy nie robią tego specjalnie, bo nawet
Rosalie i Karoline wyglądają na niezbyt zadowolone rozwojem wydarzeń. W dodatku
moja irytacja naprawdę przekracza już wszelkie dostępne progi i zaczyna dobijać się do cudzych domów. Do głosu dochodzi Umbra. Tym razem jednak nie próbuje atakować Maxa.
Najwyraźniej jej również cała ta impreza niezbyt się podoba, bo widzę, że
światło w knajpie zaczyna mrugać. Jedna żarówka może być po prostu źle
dokręcona, ale nie cztery. Wiem, że muszę się uspokoić zanim światło całkowicie
wysiądzie. Oddycham głęboko, ale słyszę urywki rozmowy zza stołu. Święta trójca
specjalnie mówi głośno i bez wątpienia o nas.
Mają tupet! W końcu żarówki strzelają i cała knajpa pogrąża
się w ciemności. Słychać pisk dziewczyn i panuje harmider. Gdzieś przez krzyki
i szuranie krzeseł przebija się głos barmana "proszę o spokój, zaraz się
tym zajmiemy". Wątpię jednak, by im się to udało. W mroku zaczynam się
uspakajać i teraz boję się, żeby tylko nikt nie odkrył, że to moja sprawka.
Zastanawiam się czy wyjść, bo część ludzi ucieka z przerażeniem. Pewnie myślą,
że jakiś kontrahent się bawi. Wtedy czuję, że Victoria ściska moje ramię, a jej
dłonie drżą.
-Spokojnie - mruczę pewna, że boi się ciemności. Wtedy
jednak wyczuwam w pobliżu znajomą rządzę krwi.
Znajome uczucie. Czarny pies. Tylko kiedy się zjawił? Jakim cudem nie zauważyłam? I co tu robi? Ale nie ma czasu na to, żeby myśleć. Wiem, że muszę jak najszybciej zabrać Victorię i Amy jak najdalej stąd. Tylko, że Amy nie ma już obok. Może wyszła... Wtedy ktoś chwyta mnie za ramię i ciągnie nas obie na zewnątrz budynku. Gdy pada na nas światło, widzę Vincenta.
Znajome uczucie. Czarny pies. Tylko kiedy się zjawił? Jakim cudem nie zauważyłam? I co tu robi? Ale nie ma czasu na to, żeby myśleć. Wiem, że muszę jak najszybciej zabrać Victorię i Amy jak najdalej stąd. Tylko, że Amy nie ma już obok. Może wyszła... Wtedy ktoś chwyta mnie za ramię i ciągnie nas obie na zewnątrz budynku. Gdy pada na nas światło, widzę Vincenta.
-Co ty tu robisz?
-Chodź - rozkazuje i znów ciągnie nas za sobą.
-A co z Amy?
-Już... Wyszła. Chodź!
Cała nasza trójka biegnie ile sił w nogach, aż jesteśmy już
daleko od epicentrum zamieszania. Wszyscy oddychamy ciężko po zimowym sprincie.
Płuca mnie bolą, bo nałykałam się zimnego powietrza.
-Vince... O co tu chodzi? - pytam zdyszana.
Byłam pewna, że żarówki to moja sprawka, czyżbym się
myliła?
-Byłem już prawie na miejscu, żeby do was dołączyć...
-Skąd wiedziałeś, gdzie jesteśmy? - dziwię się.
-Ode mnie - odpowiada Victoria.
-Co się właściwie tam stało?
-Miałem już wchodzić i usłyszałem huk, a potem parę osób
zaczęło uciekać.
-Ludzie uciekali, a ty wbiłeś tam, żeby nas wyciągnąć?
-A co miałem zrobić?! Skoro coś się działo?!
-No nie wiem! Rozsądek nakazywałby spierdalać! - krzyczę
w odpowiedzi.
-To dlaczego siedziałaś tam z dupą, zamiast zabrać Victorię
i uciekać?!
-Nie wiem! Do cholery!...
Niczego nie rozumiem. Dlaczego Vincent zjawił się akurat w
takiej chwili? I wciąż martwi mnie fakt, że "czarny pies" pojawił się
tuż obok ni z tego, ni z owego. Zaciskam dłonie w pięści, a nogi mam jak z waty.
Zauważam obok nas ławkę i siadam szybko, zanim stracę całkowicie siły.
-Ja was przepraszam... Ale wrócę już do domu - wtrąca się
Victoria. - Mam już dość wrażeń jak na jeden dzień...
-Odprowadzę cię - proponuje Vincent.
-Nie! To znaczy... Nie. Poradzę sobie.
-Victoria, uważaj na siebie - mruczę pod nosem. - Bardzo
uważaj.
-Zawsze to robię. Pa.
-Vince, idź z Victorią lepiej - stwierdzam, ale nie mogę
powiedzieć, dlaczego tak sądzę.
-I tak nie pójdzie. Zbyt się o ciebie martwi - śmieje się
Victoria i pospiesznie znika za rogiem ulicy.
Jestem nieco zaskoczona, że nieśmiała, cicha Victoria
okazuje się być mniej przejęta całym wydarzeniem, niż ja. Może dlatego, że nie
zauważyła tej złowrogiej aury, ale wydaje mi się, że nawet zwykły człowiek może
to zauważyć. Prawdopodobnie to dlatego część ludzi zaczęła uciekać z krzykiem.
Mnie natomiast sparaliżowało... Doprawdy struchlałam na miejscu, spotykając się
niespodziewanie z moją największą zmorą. Nawet teraz trzęsę się jak liść na
wietrze. Klnę w duchu na siebie. Gdyby nie
Vincent mogłoby być bardzo źle. Właściwie zaczynam się na jego widok coraz
bardziej cieszyć. Na swój sposób, bo nadal go nie lubię. Jak dotąd jednak miał
zawsze dobry timing, kiedy zjawiał się tak znienacka. Tak samo Victoria... Z
jakiegoś powodu czuję, że coś ukrywa. Tylko, co?
-Ej... Żyjesz? - Pytanie rzucone jakby od niechcenia wyrywa
odrywa mnie od moich myśli.
-Zmyśliłam się - odpowiadam, a Vincent wybucha śmiechem. -
Serio?! To cię tak bawi?
-Cóż... Wyglądałaś raczej jakbyś się wyłączyła...
-Co?
-To znaczy, że masz tępy wyraz twarzy, jak o czymś myślisz
- mówi Vincent.
W tej chwili jestem już tak skołowana i wkurzona za razem,
że nie wytrzymuje. Wstaję i biorę zamach, by go uderzyć. Jakimś cudem moja ręka
nie dosięga jednak celu. Stalowy uścisk na moim nadgarstku uniemożliwia mi to
skutecznie. Przygryzam wargę, starając się opanować.
-Puszczaj - warczę, wyrywając się. - Kim ty do cholery
jesteś? - pytam. - Zawsze pojawiasz się niespodziewanie i w najdziwniejszym
momencie. Myślałam, że nie masz za grosz siły, skoro wtedy dostałeś po pysku,
ale jednak też się myliłam. Kim ty jesteś, co? - nie wytrzymuję.
-Mam lepsze pytanie...Kim TY jesteś?
-Ja?
-Tak. Ty. Zawsze zdajesz się przyciągać kłopoty.
-To nie prawda! - burzę się.
-To czego się tak boisz? - pyta dla odmiany Vincent. -
Nawet nie zauważyłaś, co? Oglądasz się nerwowo za siebie...
-No, bo...
-Czego się boisz?
-Żebym ja to wiedziała...
-Też to zauważyłaś,
prawda? Coś... Było w tamtej knajpie. Dlatego ludzie uciekali – stwierdza Vincent
z poważną miną, a ja czuję, że znów miękną mi nogi. – Instynktownie wyczuli
zagrożenie i uciekli. Ty i ja... Też to czuliśmy. Ale ciebie sparaliżował
strach – prycha kpiąco. – Czego się tak boisz?
-Ja...
literóweczkę widziałam że było przestawili, zamiast przedstawić , "d" ucielo.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, ze w dialogach niekonieczne jest używanie dużych liter przy zwrotach "Ty" czy "Cię" bo to chyba forma grzecznościowa stosowana w we wszystkim co ma formę listu, czy komentarzu, kiedy adresat ma szansę zobaczyć zapis, jak Ci tu, o widzisz, powinnam z duzej pisać, a w opowiadaniach się nie spotkałam chyba, żeby zapisywać z wielkiej, jeśli nie jest to właśnie fragment czegos, kto cos pisze akurat w danym momencie. Tak myślę.
okeeej. porzucmy te dywagacje i okeeeej...
TY SIE KOBIETO PROSISZ O WPIERDOL. Te twoje zakończenia rozdziałów!!!! No i weź człowieku przeżyj spokojną niedzielę. Thx a lot, Tris! :D
Ty wiesz, ja niby narzekam, ale w gruncie rzeczy uwielbiam, jak się nade mną tak pastwisz. Mam taki mechanizm masochisty. Te zagubienie Lucy, tak wywnioskowłam, ten strach... Vin jak samo jego imię wskazuje, wygrywa życie! Ale co tam się... Ten Max? To ten Max jest czarnym piesełem? Dzizys! Jak znowu wprowadzisz taki rozdzial ze znowu bede musiala zmienic podejrzanego, to nie wytrzymam! O, i żebys ty widziala jak mnie trzęsło z irytacji jak o tych lamusach czytałam. Nienawidze ludzi, ktorzy mnie ignorują. O, ja bym wylazła zaraz z takiej knajpy. Ale motyw z zarowkami tez byl dobry :D Szkoda, ze po watpliwosciach Lucy nie wiem kto to zrobil! ;D
Pisz tam, kobieto, pisz, zeby wilczy mial nad czym se wlosy wyrywac ;D
Co z tym romatico? Oczywiscie oddalam głos na TAK ^^ Oczywiscie, że widzę VINCY :D
Zjadłam 'd' ok. A zwroty grzecznościowej z wielkiej, masz rację. Nie są. Musiałam to napisać odruchowo i nie zauważyć, co zrobiłam. Także masz absolutnie rację, już poprawiam. Tak z codziennego życia mi się przemyciły te duże litery.
UsuńEj, nie ale serio teraz. Fakt, fajnie wyszło bo wszyscy będą się zastanawiać. Ale tym razem Wilczku kochany nie zrobiłam tego specjalnie ej. Pisałam ten ostatni dialog z 5 razy i ni kija nie mogłam wybrnąć z tej akcji, więc po prostu urwałam dopóki czegoś nie wymyślę >.< zabrakło weny. Stąd to.
A jeśli chodzi o Maxa to nie wiem, czemu nie zajarzyłaś kim jest. Wydawało mi się, że postawiłam sprawę dość jasno. Że sprawa Maxa połączona jest z historią Umbry, a czarny pies to zupełnie co innego. Ok nie było specjalnych hintów, ale kryć tego też nie kryłam. Nie wiem, co zrobiłam w takim razie źle, bo ta część historii nie miała być specjalnie tajemnicą wyjątkowo.
Że Ty widzisz VINCY to ja wiem. I muszę się poważnie zastanowić, bo historia nie do końca przewidywała to, co Ty mi tu chcesz.
dawaj Vincy, nie marrrudź. Ey, ja jestem od wczoraj na mohito, iemal dozylnie, dzisiaj tesciu mnie zubrowka doprawil, wiec przyznaje, ze to ja tu jestem ułomem i pewno moj mozg przeoczyl cos niezwykle istotnego. Maz, to ten chlopak, ktorego chciala instyntkownie (pod dzialaniem Umbry) dorwac i rozszarpac? Tak mi sie wydaje i wydawalo mi se z emoge polaczyc ich w jedneo, ich czyli czarnego i tego gosiac, ale nieee, jak czytam, ale nie, wilczy zbyt wyrywny.
OdpowiedzUsuńok, ja to wroce, jak mi procenty wywietrzeja, bo na razie to nie umie nic, nawet wiedzmina se zainstalowac ;(
modl sie za mnie ;*
Brawo, 100 punktów za spostrzegawczość. Maxa chce dorwać Umbra. To akurat nie tajemnica, więc mogę Ci przytaknąć. O wiele ciekawsza jest sprawa czarnego psa, chociaż jego prawdziwa tożsamość obsadzona była już na samym początku. Właściwie chwilę po jego debiucie ;)
UsuńI tyle nie chlyj Wilczy, bo Ci się mózg sprasuje. ;)
Zrobiło się między nimi tak podniecająco wręcz...
OdpowiedzUsuń