Tablica ogłoszeń

Jeśli za mną tęsknicie, w linkach można znaleźć moje pozostałe blogi. Nowsze i lepsze.

Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!




Co mojego autorstwa chcielibyście przeczytać po zakończeniu szeptu?

sobota, 9 maja 2015

Szept 12 ~ Słodka zemsta.

No i jest rozdział 12. Tym razem w terminie, tak jak obiecałam ;)

***

-Czy ty, jakimś cudem, sugerujesz mi, coś, co mi się zapewne nie spodoba? - pytam, marszcząc groźnie brwi.
-Powiem ci jak ja to widzę. Wkurzasz się, ale jak reszta dziewczyn za bardzo go lubisz, żeby coś zrobić i dalej będziesz mu pozwalała robić, co mu się podoba - stwierdza wreszcie Vincent.
-Tak sądziłam, że nie spodoba mi się to, co powiesz...
-Ale taka jest prawda.
-Podkreślam, nadal mało obchodzi mnie twoje zdanie. Ale zapamiętaj sobie. Ja tak łatwo nie odpuszczam. Czekam na dobrą okazję, żeby się odegrać.
-Chce to zobaczyć - komentuje Vincent.
-Zobaczysz. Bo zaczyna mnie męczyć udawanie idiotki.
-Patrz, a całkiem nieźle ci idzie...
Wreszcie dostaję swojego drinka. Rzucam Vincentowi przelotne spojrzenie i z uśmiechem na twarzy wracam do stolika. Nie uchodzi mojej uwadze, że Victoria i Amy patrzą na mnie pytająco, więc wzruszam ramionami. Jednak humor mam już średni. Jestem wkurzona, ale muszę przyznać Vincentowi rację. Z perspektywy osoby trzeciej wygląda to, jakbym nie zamierzała nic zrobić. Ale ja zwyczajnie nie wiem, jak to rozegrać. Potrzebuję planu.
Wreszcie pojawia się reszta towarzystwa. Karoline i Rosalie przyprowadzają ze sobą kogoś z 3 roku od nas z uczelni. Ten wita się z nami po kolei, pełna kulturka, nie ma co.
-David - mówi, wyciągając w moją stronę dłoń, więc ściskam ją z uśmiechem i odpowiadam:
-Lucy.
Kątem oka widzę niezadowoloną minę Sebastiana. Nic dziwnego. Tak bardzo cieszył się na spotkanie z Karoline i Rosalie, ale one nie zwracają na niego zbytniej uwagi. Wpatrzone niczym te baranki, cały czas skaczą wokół Davida. Mimowolnie uśmiecham się pod nosem. To może być dla mnie całkiem niezła szansa, żeby się odegrać. Zostaję tylko ja, Amy i Victoria. Ale Amy i Sebastian nie wyglądają na szczególnie sobą zainteresowanych. Victoria od początku przykuła jego uwagę, ale założę się, że Vincent już podszepnął jej to i owo na temat swojego współlokatora.
Opieram się łokciami o stolik, popijając kolejne łyki trunku.
-Nie przesadzasz z tym piciem? - słyszę.
-Całkiem łatwo wchodzą te drinki - odpowiadam beznamiętnie. - A ja mam dość mocną głowę.
-Wszystko do czasu.
-A ty przestań mi tu matkować, może, co? - Odpowiada mi tylko prychnięcie.
-Victoria, mam nadzieję, że nie umierasz tu z nudów - mówię - Wyciągnęłam cię tu, ale może...
-Jest całkiem zabawnie.
-Naprawdę? - dziwię się.
-A ty się nie bawisz?
-Tego nie powiedziałam.
-Lucy, co śpiewamy? - wtrąca się Amy. - Zaśpiewajmy coś razem.
-Ja? Nieee. Oszalałaś?
-Oj, no weź! Zaśpiewajmy - proszące wycie nie ustępuje.
-Ja mówiłam, że mogę przyjść, ale nie śpiewam.
-Czemu nie? - pyta wreszcie Vincent. - A tak się chciałem pośmiać.
-Żeby była jasność, ja dobrze śpiewam. Po prostu nie robię tego przy ludziach - upieram się, po czym wzdycham z irytacją.
-Założę się, że skrzeczysz jak harpia - komentuje Vincent.
-No, żebyś się nie zdziwił.
-No, to pokaż, że się mylę.
-Dobra! Ale ty też śpiewasz, mądralo.
-O świetny pomysł - stwierdza wesoło Amy - Zaśpiewajcie coś razem.
-Ja chętnie zaśpiewam z Lucy w duecie - oznajmia Sebastian, puszczając do mnie oczko.
-W porządku - zgadzam się.
Amy w radosnych podskokach znika, żeby zgłosić naszą piosenkę, a ja już zaczynam żałować, że nie ugryzłam się w jęzor. Siedzę, stukając palcami w blat stolika. Serce podchodzi mi niemal do gardła. Jak to się stało, że mam śpiewać przy tych wszystkich ludziach. O losie.
Dostajemy mikrofony i zaczyna się nasza piosenka. Śpiewamy po jednej zwrotce i razem refren. Tak ustaliliśmy. Boże... Za jakie grzechy. Jeszcze Amy wybrała jakąś miłosną... Dobra tonacja jak dla mnie, ale ten tekst? Kto to wymyślił? Jednak po ponad 2 drinkach nawet idiotyczny tekst nie przeszkadza mi tak bardzo, jak przypuszczałam.
Dostajemy nawet jakieś brawa. Najgłośniej jednak wiwatuje Amy. Zerkam ukradkiem na Vincenta. Uśmiecha się, ale nie jest zadowolony. W sumie mogłam się z nim o coś konkretnego założyć. Byłoby ciekawiej. Tymczasem Sebastian dziwnym trafem odnajduje jeszcze wolne krzesło i znajduje sobie miejsce między nami. Chcąc nie chcąc, przysuwam się w stronę Victorii, wywracając oczami.
I w duchu dziękuję za ten dar, który odziedziczyłam w genach. Gaworzę ochoczo z Sebastianem, oboje popijamy napój alkoholowy. Wszystko idzie jakby po mojej myśli. Problem tylko, że mój plan jest wciąż niedopracowany. Ale tego wieczora zamierzam odegrać się na Sebastianie. To mój cel.
Potakuję wesoło, wysłuchując jakieś gadki o samochodach. Co mnie obchodzi porsche? By zająć swoje myśli i nie okazać znudzenia, obserwuję jak Rosalie i Karoline ciągną Davida na parkiet. Gdzieś przy stoliku obok śpiewa kolejna odważna dziewczyna. Trzeba jej oddać, że idzie jej nie źle. Wreszcie przestaję słyszeć jak Sebastian nawija o samochodzie marzeń. Spoglądam na niego i daje się złapać przez jego spojrzenie. Uśmiecham się jeszcze szerzej.
-Wiesz? - zaczyna. - Pięknie dziś wyglądasz.
-Dziękuję - odpowiadam, mrugając zalotnie rzęsami. - Ale wybacz mi, muszę iść na chwilę do toalety - mruczę i pospiesznie prześlizguje się pomiędzy krzesłami, czując, że ktoś odprowadza mnie wzrokiem.
Mijając Vincenta, dyskretnie uderzam go otwartą dłonią w tył głowy na co mruży oczy i posyła mi niezadowolone spojrzenie. Wykrzywiam usta w złowieszczym uśmiechu. To praktycznie mój znak firmowy. Niepowstrzymany odruch, gdy w mojej głowie rodzi się kolejny niecny plan. Kątem oka dostrzegam przy wyjściu dwóch rosłych ochroniarzy lustrujących czujnym wzrokiem cały lokal.
Znikam za drzwiami łazienki i staję przed lustrem. Przez chwilę wpatruję się w swoje odbicie.Poprawiam nieco włosy, ścieram szminkę, która zaczyna mi działać na nerwy i wrzucam chusteczkę do śmietnika pod umywalką.  Chwilę jeszcze zostaje w pomieszczeniu. Żarówka w lampie strzela nieco, jakby była źle dokręcona.
Przez chwilę jeszcze wpatruję się we własne odbicie w lustrze. Poprawiam jeszcze stanik, potem przeczesuję palcami grzywkę i jestem gotowa. Ale jeszcze nie wychodzę. Biorę kilka głębszych wdechów. Muszę przygotować się mentalnie. Nie na co dzień odstawia się scenki przed ochroną. Ale może warto wziąć sprawy w swoje ręce.
Wreszcie wychodzę na zewnątrz. Na mój widok Sebastian wstaje z miejsca i chwiejnym krokiem rusza w moją stronę. Spotykamy się w połowie drogi do naszego stolika. Nieopodal znajdują się drzwi do knajpy, a przy nich stoi dwóch ochroniarzy. Spoglądam w ich stronę, by upewnić się, że wciąż tam są. Obserwują bacznie całe zajście, więc rzucam im dyskretnie błagalne spojrzenie.
-Zatańczymy?
-Ja nie tańczę.
-No chodź - mruczy Sebastian, chwytając mnie za ramię. - Przyszłaś się tu bawić, a co chwilę słyszę "ja nie śpiewam", "ja nie tanczę".
Nie podoba mi się jego zachowanie. Próbuje na mnie coś wymusić, ściskając moją rękę. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jest dupkiem i należy mu się nauczka.  Nie zamierzam z nim tańczyć, ani dłużej go tolerować. Przez chwilę wahałam się też ze względu na Amy i resztę, ale nie mogę do końca świata udawać idiotki. Zwłaszcza teraz, kiedy na szali jest zakład z Vincentem, nie mogę stchórzyć. Muszę mu udowodnić swoją rację i odesłać Sebastiana z kwitkiem.
-Ja nie tańczę - powtarzam stanowczo, modląc się w duchu, żeby ta odmowa mu nie wystarczyła.
-No przestań. Nie daj się prosić. Chodź.
-Nie chcę, słyszysz? - protestuję, patrząc w stronę ochroniarzy.
Widzę to. Jeszcze chwilą, jeszcze odrobina moich protestów i któryś z nich nie wytrzyma. Tego właśnie teraz potrzebuję. Na szczęście nasza konwersacja zdaje się przykuwać ich uwagę, a Sebastian jest dość natarczywy.
-Dlaczego? - szepcze mi do ucha, a ja odsuwam się na ile jest to możliwe. - Gra taka fajna muzyka. Szkoda byłoby nie zatańczyć, nie sądzisz?
-Już mówiłam, że nie chcę - upieram się. - Puść mnie.
Jak mogłam na to nie wpaść. Wystarczyło "puść mnie" i jeden z ochroniarzy zjawia się w mgnieniu oka tuż przy nas. Patrzy na Sebastiana potem na mnie, a ja robię zrozpaczoną minę i udaję, że nie mam wystarczająco siły, by wyrwać się z uścisku.
-Jakiś problem? - pyta mężczyzna.
-Tylko rozmawiamy - Sebastian stroszy się jak kogucik.
-Nie wygląda mi to na przyjemną rozmowę. Mam cię stąd wyprowadzić?
-Daj spokój koleś, to nie twoja sprawa.
-Puść mnie wreszcie - piszczę cicho.
Buntownicza postawa Sebastiana w niczym mu nie pomaga. No, ale przecież stara się zgrywać twardziela. Puszcza mnie wreszcie ze złością i aż robi krok w tył, by zachować równowagę. Ochroniarz patrzy na mnie pytająco, a ja wzruszam ramionami, jakbym chłopaka spotkała pierwszy raz w życiu. Więcej mu na szczęście nie trzeba. Bierze Sebastiana za kołnierz i prowadzi do wyjścia. Pogróżki i obelgi nie poprawiają sytuacji i przedstawienie bardzo szybko się kończy. Mam świadomość, że to podłe zagranie. Przez chwilę mam nawet wyrzuty sumienia. Szybko jednak je uciszam, przypominając sobie o wszystkim, co zrobił. Choćby jego nachalne zachowanie sprzed kilku minut. To wystarcza, bym przestała czuć się winna.
Na szczęście nikt nie widzi teraz mojej twarzy. Ochroniarze wyszli na zewnątrz, a ja stoję odwrócona do drzwi ze spuszczoną głową. Muszę się opanować, bo na mojej twarzy mimowolnie pojawia się tryumfalny uśmiech. Ledwo powstrzymuję się od śmiechu i chyba drżą mi przez to ramiona. Zastanawiam się, czy Amy wszystko widziała.
-Ej co się stało? Właśnie widziałam jak wyprowadzali Sebastiana - Amy pojawia się jak na zawołanie.
-Trochę źle się zachowywał i mocno go bujało. Ochroniarz nie chciał nas słuchać i wyciągnął go na zewnątrz - tłumaczę, przygryzając nerwowo wargę.
-Eh... Spokojnie. Sam jest sobie winien. Mógł tyle nie pić, ale on zdążył opylić jeszcze kolejnego mocnego, kiedy cię nie było. Chodź.
Amy prowadzi mnie do stolika. Tam zajmuję swoje miejsce i czuję na sobie spojrzenie Victorii, więc uśmiecham się lekko, po czym puszczam do niej oczko. Amy próbuje mnie naciągnąć na jeszcze jakąś piosenkę, ale skutecznie odmawiam.
Karaoke powoli się kończy, więc zbieramy się do domu. Wszyscy wszystkich żegnają. Macham po raz ostatni Amy na pożegnanie. Idzie w tym samym kierunku co Rosalie i Karoline. David jest tam na doczepkę. Odprowadza je, a przynajmniej taką wersję usłyszałam. Jak dla mnie wygląda to raczej na to, że ciągną go na siłę ze sobą. Nawet mu trochę współczuję.
Ja natomiast wracam z Victorią i Vincentem, bo przynajmniej w okolicę uczelni idziemy razem, a z centrum jest całkiem niezły kawałek drogi. No i jest już ciemno, więc na ulicach nie widać zbyt wielu ludzi. Uśmiecham się radośnie. Przynajmniej będzie się fajnie szło.
Idziemy jakaś boczną uliczką, na skróty. Nie odchodzimy zbyt daleko od knajpy, gdy ktoś staje nam na drodze. Bez wątpienia to Sebastian i przez chwilę zastanawiam się, co zrobi. Jeśli jest kontrahentem możemy mieć kłopoty. Dlatego mimowolnie przyjmuję postawę obronną, obserwując każdy jego ruch.
Jednak nic nadzwyczajnego się nie dzieje. Robi kilka kroków w naszą stronę i staje tuż przede mną. Przez chwilę patrzy mi prosto w oczy i marszczy brwi.
-Nie mogłaś mi wtedy przytaknąć i powiedzieć im, że wszystko w porządku? - pyta z wyrzutem, na co ja śmieję się radośnie.
-Mogłeś poprosić o pomoc jedną ze swoich dziewczyn - prycham, a on robi zaskoczoną minę. - Co teraz może będziesz udawał, że nie wiesz o co mi chodzi? Czy próbujesz sobie przypomnieć, o którą mi chodzi?
-Lucy, ja...
-Widziałam cię. Zaraz w niedziele z jakąś blondynką - oznajmiam. - Jeśli szukasz haremu to źle trafiłeś.
-Byłem pewien, że Amy mówiła ci co nieco. Jestem popularny, nic na to nie poradzę - pada w odpowiedzi. - A ty zdawałaś się nie mieć nic przeciwko.
-No tak,  jak się jest dupkiem to faktycznie nie ma rady - syczę. - No cóż... Ja też miałam ochotę się zabawić. Ale jestem już szczerze znudzona tym, jak zapatrzony w siebie jesteś.
-Jeszcze przed chwilą...
-Przed chwilą co? - pytam chłodno. - Ah, dałeś się nabrać na te całe uśmiechy? Żałosne - mruczę, szczerząc złowieszczo zęby. - Nie przyszło ci do głowy, że ci pomogłam... Ale wyjść?
-Victoria, odsuń się - szepcze za moimi plecami Vincent, a ona posłusznie robi kilka kroków w tył.
-Ty szmato - warczy Sebastian i chwyta mnie za ramię tak, że aż krzywię się z bólu. - Zapłacisz mi za to.
-A co ty możesz zrobić? - kpię, a on potrząsa mną nieco.
Jestem gotowa użyć cienia, łudząc się, że żaden ze świadków tego nie zauważy. Sebastian patrzy mi prosto w oczy, robiąc groźną minę, lecz ja nie okazuje strachu. Nie drżę, nie ruszam się, nawet pod naporem jego spojrzenia.  Właściwie mam lepszy pomysł, więc nie odwracam wzroku. Nagle Sebastian puszcza mnie i cofa się trochę. Spoglądam na niego zaskoczona i przechylam głowę na bok, nie rozumiejąc co się dzieje. Dopiero po chwili orientuję się, że stoi za nim Vincent i wykręca mu rękę za plecy.
-Vince, po co się wtrącasz - protestuję - Sama bym sobie poradziła.
-Ty niepotrzebnie go tylko prowokujesz - wtrąca się Victoria.
-Nie boję się takich jak on. Jedyne co potrafią to zastraszać swoją siłą, ale nie ze mną takie numery.
-Tak, tak. Pokazałaś już, że jesteś odważna, a teraz się zamknij - mruczy Vincent.
-Dobra, ale puść go już. Nie powinieneś wdawać się w bójkę ze współlokatorem.
-Znalazłem już nowe mieszkanie. Jutro przenoszę swoje rzeczy, więc to nie ma znaczenia.
-Takie buty... Ale serio. Puść go. Dzisiejsza lekcja życia na długo zapadnie mu w pamięć.
Vincent puszcza wreszcie Sebastiana, który po kilku obelgach w naszą stronę i pogróżkach, oddala się pospiesznie.
-Vince, zepsułeś zabawę - stwierdzam naburmuszona.
-Dobra, dobra. Nie popisuj się - odpowiada ściągając mi czapkę aż na oczy. - Już wystarczy. Nie musiałaś go tak prowokować. To było niebezpieczne. Gdybyś była sama...
-Ale na szczęście byłeś tuż obok - mówię wesoło i po raz kolejny zmuszona jestem poprawić czapkę. - No zostaw, kurde! - burzę się.
-Vince się po prostu cieszy - wtrąca się Victoria. - Ledwo się powstrzymał, żeby od razu nie skoczyć między was, gdy tylko Sebastian się pojawił.
-Za dużo dzisiaj mówisz - syczy Vincent. - Dużo za dużo.

1 komentarz:

  1. -Zobaczysz. Bo zaczyna mnie męczyć udawanie idiotki.
    -Patrz, a całkiem nieźle ci idzie...
    <3 <3 <3

    wyciągnął do na zewnątrz <-- 'g' zamiast 'd' jak mniemam.

    DZIZYS! juz myslalam ze jedeyny komentarz jaki tu zostawie to: wroce pozniej, jak sie ukurwaspokoje po kolejnej dawce tego parszywego sukinsyna!!
    Ale doszlo do konfrontacji i moje uczucia zostaly rozladowane! moze nie w 100% bo poryju w sumie gnida nie dostal, ale powiedzmy, ze mam sie niezle.

    ALE! Liczyłam, ze on albo vin okażą podczas starcia jakies nadnaturalne symptomy a jednak nie wychwyciłam nic takiego..

    i victoria jako tłumacz vincenta :D "on sie teraz cieszy" <3 uwielbiam postacie, których zachowanie trzeba objaśniać, bo ich ekspresja jest zbyt uboga :D albo maja nastawiony tylko jeden tryb :D

    Bardzo mnie ten rozdział ukontentował <3 barrrdzo.! Nawet juz nie slysze co tam za oknem sie wyprawia. <3

    OdpowiedzUsuń

Kto patrzy, ten widzi