-Amy? Co jest? - mówię do telefonu.
-Idziemy z ekipą na karaoke, idziesz?
-Wiesz co? Sorry, ale umówiłam się z Victorią - odpowiadam
- Pamiętasz? Grała z nami w siatkówkę.
-Oj, no weź... Nie możesz tego przełożyć?- Amy nie daje za
wygraną.
-Wolałabym nie.
-Ale bez ciebie będzie mi smutno...
-Chyba, że Victoria zgodzi się iść z nami - proponuję. -
Wtedy mogę iść.
-Ghmmm... No dobrze... Jeśli się zgodzi... - Amy nie brzmi
na zadowoloną.
-No? Jakie masz obiekcje? - pytam, wzdychając.
-Żadne...
-Amy... Serio? Myślisz, że dam się na to nabrać. Macie z
Victorią jakiś zatarg? - naciskam - No powiedz.
-Nie. Wiesz, że to nie tak. Ona po prostu chyba mnie nie
lubi. Zawsze mnie unikała i tak jakoś...
-Wszyscy wszystkich lubić nie mogą - odpowiadam,
uśmiechając się z politowaniem. - Poza tym wydaje mi się, że jest po prostu nieśmiała. Z drugiej strony ty... jesteś wszędzie - śmieję się. - Może stąd to
wrażenie.
-No może. W takim razie pogadaj z nią.
-Tak, pogadam.
-Obiecujesz?
-Tak.
-Ale na pewno?
-Tak! Zaraz do niej zadzwonię i dam ci znać, zadowolona? -
pytam.
-Tak.
-To pa - mruczę i od razu wybieram numer Victorii.
Po chwili słyszę jej głos w słuchawce.
-Lucy? Coś się stało?
-Nie, nic się nie stało - uspokajam ją. - Dzwoniła do mnie
Amy i proponowała karaoke. Ale wiesz, byłam już umówiona z tobą - tłumaczę - Z
tym, że ona tak nalegała, więc miałam spytać, czy może nie chciałabyś iść.
Oczywiście jeśli nie chcesz dam jej znać, że nie idziemy. To tylko taki luźny
pomysł skoro już zadzwoniła.
-Rozumiem.
-To jak się rozpatrujesz na karaoke?
-Ja za bardzo nie śpiewam.
-Ja też nie - odpowiadam. - Ale można by iść, pośmiać się
trochę. A jak będzie źle to wyjdziemy.
-No, niech będzie.
-Ok to zaraz dam znać Amy i przekażę ci co i jak.
-No, to czekam.
Rozłączam się i szybko piszę wiadomość do Amy, że możemy
iść. Po chwili dostaję wytyczne, co do miejsca spotkania i przesyłam je
Victorii. Wciąż ciekawi mnie nieco ich niechęć do siebie. Obie
twierdzą, że nic się nie stało, ale intuicja mówi mi, że to nie do końca prawda.
Może i nic specjalnego się nie wydarzyło, ale wyczuwam w tym jakąś tajemnice.
Żadna z nich nie chce o tym specjalnie rozmawiać, ale po prostu nie wierzę.
Intuicja mówi mi, że za tym kryje się coś więcej.
Teraz jednak muszę się szykować. Otwieram szafę i patrzę po
wieszakach. Co by tu ubrać? Hm... Musiałoby być jakoś... Wygodnie, ale "z
pazurem". Skoro to w większym gronie. Z resztą jak przyjdę ubrana na
czarno znowu dostanę ochrzan od Amy. Gdyby było cieplej ubrałabym to, co miałam na... Cholera! Sebastian
tam będzie. No oczywiście, nie przepuszcza przecież takich okazji.
Gdy zdaję
sobie sprawę z tego, że go spotkam, przechodzi mi cała ochota na zabawę.
Niestety teraz jak namówiłam już Victorię, nie mogę się wycofać. Wzdycham
ciężko i z niezadowoleniem szukam dalej stroju.
Wpadam na genialny pomysł. Wybieram nieco śmielszy strój.
Niezbyt wyzywający, ale taki, który z pewnością spodoba się Sebastianowi. Po
tym zamierzam go skrzętnie ignorować. I dla odmiany zastanawiam się, czy będzie
Vincent. Znając życie będzie mi docinał znowu, ale to nic.
Maszeruję wesoło z nóżki na nóżkę. Opatulona
ciepłą, zimową kurtką. Obowiązkowo czapka i szalik. Wieje dość silny,
przejmujący wiatr. I tak dobrze, że nie ma jeszcze śniegu, ale pewnie już nie
długo. Wzdycham na wspomnienie poprzedniej zimy. Znowu się
zacznie. Potem jednak moją twarz rozjaśnia uśmiech. Ile razy wylądowałam wtedy
na ziemi? Wśród ludzi nie mogę przecież ryzykować, używając cienia. A gdy nie
patrzy, różnie się już ratowałam.
Mam się spotkać z Victorią przed budynkiem naszej uczelni. Kieruję
się w tamtą stronę. Zajęta swoimi myślami, nie przychodzi mi nawet do głowy, że
mogę w tamtej okolicy spotkać znajomą twarz. Jednak widzę. Kogoś, kogo spodziewałabym się najmniej. Ba.
Ja praktycznie o nim zapomniałam. Wymazałam jego egzystencję. Jak mogłam
zapomnieć? Po drugiej stronie ulicy idzie chłopak. Ten sam, którego widziałam
na 2 piętrze w budynku uczelni. To on. To jego chciałam... To jego śmierci pragnie
Umbra. On jest jej celem, a moim obowiązkiem jest spełnić jej życzenie.
Nie mogę się tym jednak zająć teraz. Gdyby była noc, byłoby
łatwiej. Skryłabym się w mroku. Marne były jednak szanse, że spotkam go włóczącego się gdzieś w środku nocy. W takim razie musiałam znaleźć po prostu
dobrą okazję. Mogłam też spróbować się z nim zaprzyjaźnić i wyciągnąć go
jakoś... Ale to zbyt ryzykowne. Gdyby ktoś się dowiedział... Jego zniknięcie nie
ujdzie przecież bez echa. Muszę zrobić to po cichu. Muszę to zrobić lub
przynajmniej dać Umbrze okazje.
Jednak z jakiegoś powodu widocznie nie może tego zrobić
sama. Ale czuję, że znów się budzi. Wie o nim, wie, że jest w pobliżu. I
chociaż znów mogę odczuć jej ogromną nienawiść, tym razem nie ogarnia mnie do
tego stopnia, jak za pierwszym razem. Jednak Umbra próbuje przejąć nade mną kontrolę. Przystaję,
próbując ją powstrzymać. Nie teraz, nie teraz – powtarzam w myślach – poczekaj.
Nagle ktoś kładzie dłoń na moim ramieniu, a ja podskakuje z
piskiem. Moje serce bije jak oszalałe. Nie zauważyłam nikogo w pobliżu.
Przerażona patrzę za siebie, by zobaczyć uśmiechniętą twarz Vincenta.
-Tak myślałem, że to ty – mówi wesoło. – Chociaż ciężko
było stwierdzić, bo wyglądasz na grubszą niż zwykle – dodaje.
-To jest zimowa kurtka – syczę. – Sam wyglądasz nie lepiej.
Właściwie to wygląda lepiej. Jest dosyć przystojny, a
czarny, zimowy płaszcz bardzo mu pasuje. Klnę w myślach, bo w porównaniu z nim,
ja wyglądam jak bałwanek.
-Idziesz gdzieś?
-Tak. Amy dzwoniła, że zebrała ekipę na karaoke –
odpowiadam. – Idziesz?
-No dobra.
-To nie było zaproszenie – zauważam. – Myślałam, że Amy
dała ci znać. Albo... Sebastian – mruczę z nieukrywanym obrzydzeniem.
-Nie, pierwsze słyszę o karaokę, ale skoro już proponujesz,
chętnie pójdę.
-Już mówiłam, że to nie było zaproszenie. Nie musisz iść.
-Ależ, nie nalegaj. Już się zgodziłem.
-Ty mnie w ogóle słuchasz?! – krzyczę rozeźlona.
-To gdzie to karaoke? U nas w budynku? – pyta Vincent, nie
zwracając uwagi na moje protesty.
-Nie. Jestem tu umówiona z Victorią.
-Z Victorią?
-Poznałam ją na hali, grałyśmy razem w siatkówkę.
-Wtedy, gdy jak idiotka dałaś się trafić piłką w samą
głowę?
-Co? Czy ja chodziłam z neonem: traf tutaj?! – pytam z
oburzeniem.
-Widocznie twoja głowa jest tak duża, że nie mógł się
oprzeć pokusie – śmieje się Vincent, za co obrywa w ramię.
-Zaczynasz mi działać na nerwy – mruczę.
-No wreszcie...
-Obrałeś sobie za punkt ambicji wnerwianie mnie? – Patrzę
na niego pytająco, a on wzrusza ramionami. – Ty naprawdę jesteś... Agr!
Zaciskam dłonie w pięści i bez słowa ruszam dalej. Muszę
się pospieszyć, nie chcę, żeby Victoria czekała na mnie zbyt długo w tym
mrozie. Obchodzę budynek dokoła i jest.
-Victoriaaa! – krzyczę wesoło, machając do niej.
Idzie w naszą stronę, uśmiechając się od ucha do ucha.
-Hej Lucy, hej Vince – mówi.
-To wy się znacie? – dziwię się, zerkając to na jedno, to na drugie.
-To moja kuzynka – odpowiada Vincent. – Pamiętasz? Dzwoniła
do mnie ostatnio, gdy siedzieliśmy na placu zabaw.
-Jesteście kuzynostwem? A tacy nie podobni. Jak to możliwe,
że Victoria jest taka miła, a ty... Eh, szkoda gadać – mruczę. Nagle przed
oczami robi mi się ciemno. – Ej, przestań! – protestuję, poprawiając czapkę.
-Ooo. Jakaś dziwnie silna grawitacja tu działa - słyszę,
mocując się z nim, gdy znowu naciąga mi czapkę na oczy.
Obok słyszę wesoły chichot Victorii.
-No przestań -
warczę.
-Hmph. Ale nudy... – kwituje Vincent i puszcza mnie
wreszcie.
-Idziemy? - ponagla mnie, jakby nigdy nic.
Siedzimy już przy sporym stoliku razem z Amy i Sebastianem.
-Niedługo dołączą do nas Rosalie i Karoline i jakiś ich
znajomy jeszcze.
-Ale serio, gdzie wyście się spotkali i jakim cudem, co?- pyta podejrzliwie Amy.
-No przecież mówię, że spotkałam go, gdy szłam po Victorię – tłumaczę, wywracając oczyma. – Nie wiem, o co ci chodzi...
-Jasne, jasne...
-No wiesz, Lucy tak za mną tęskniła. Tak prosiła, żebym
przyszedł – wtrąca się Vincent. – Nie mogłem odmówić.
-Haha. Nie wątpię.
-Nikt cię nie prosił – protestuje – A na pewno nie ja.
-Teraz się wypierasz – mówi.
-Robię się zazdrosny – stwierdza wesoło Sebastian, a ja
odruchowo marszczę brwi.
-Zostanie ci tak, jeśli będziesz robić taką głupią minę –
mówi Vincent, ciągnąc mnie za włosy.
-No do cholery, czy ty masz ze sobą jakiś problem? – pytam,
odwracając się do niego. – I dlaczego w ogóle musisz siedzieć koło mnie? Idź usiądź obok Sebastiana, a najlepiej przy innym stoliku. – Po tych słowach odwracam się w drugą stronę, do
Victorii – On tak zawsze? – Ale ona tylko uśmiecha się, wzruszając ramionami.
-Kto się lubi ten się czubi – mruczy rozbawiona Amy.
-Ale ja go nie lubię, ile razy mam to powtarzać. On mnie
też nie – mówię, po czym zwracam się do Vincenta:
-Proszę, chociaż ten jeden raz mi przytaknij.
Jednak on udaje, że podziwia sufit. Wzdycham z irytacją i
modlę się, by reszta wreszcie przyszła. Niestety ich nadal nie ma. Zamawiamy
drinki, co bardzo mnie cieszy. Bez tego nie wytrzymam siedzenia z Vincentem
przez cały wieczór. Wreszcie pochłania go rozmowa z Victorią za moimi plecami.
Dosłownie. Przez to czuję się trochę nieswojo. Amy ochoczo rozprawia o czymś z
Sebastianem. Przyglądam im się dłuższą chwilę. Nie mogę już zdzierżyć jego
widoku, a on zachowuje się jakby nigdy nic. Ale w porządku. Udawanie głupiej i
nieświadomej idzie mi o wiele lepiej, niż sądziłam.
Nagle ogarnia mnie dziwne uczucie. Mam wrażenie, że o czymś
zapomniałam. Sącząc drinka przez słomkę, cofam się myślami w czasie. Poszliśmy
po Victorię... Spotkałam Vincenta... Widziałam tamtego... No właśnie! Tamten chłopak! Na śmierć o
nim zapomniałam. Znowu mi się wymknął. I czyja to wina? Vincenta. Gdyby mnie
wtedy nie zagadał, może bym coś wymyśliła. Nie... Gdyby mnie wtedy nie zagadał...
Nie powstrzymałabym Umbry na czas. Jego zjawienie się było poniekąd zbawienne.
Ale teraz czuję, że Vincent wpatruje się we mnie od dłuższej
chwili. Staram się jednak ignorować tą świadomość i rozkoszuję się swoim
napojem. W całym tym skupieniu słyszę nagle siorbnięcie. Patrzę na swoją
szklankę. Jest praktycznie pusta, a lód nie zdążył się roztopić ani trochę.
Wciąż nie chcąc spojrzeć na Vincenta decyduje się na
kolejnego drinka. Jakby nigdy nic wstaję z miejsca i chwyciwszy portfel udaję
się do baru.
-Poproszę drinka - mruczę.
-Jakiego?
-Mojito.
-Zaraz podaję - oznajmia barman.
Stoję oparta o kontuar, czekając na swojego drinka.
Odliczyłam już pieniądze i położyłam tuż przed sobą. Nagle ktoś staje obok mnie i
obejmuje mnie ręką w talii.
-Co ty robisz? – spytałam chłodno, pewna, że zobaczę
Vincenta.
Jednak to Sebastian. Uśmiecha się od ucha do ucha, co jakiś czas zerkając od niechcenia prosto w mój dekolt.
-Stęskniłem się. Dawno się nie widzieliśmy. Unikasz mnie?
-Nie... Wydaje ci się – mruczę, wywracając oczami.
Silę się na uśmiech. Wciąż nie wymyśliłam co z nim zrobić,
więc wolę jeszcze udawać, że nadal nic nie wiem. Jednak z trudem nad sobą
panuję. Zaciskam dłonie w pięści, żeby nie odtrącić jego ręki i nie zdzielić go
w twarz. Nagle ktoś ciągnie mnie za włosy i Sebastian cofa rękę.
-Co tu chcesz? – pyta – Vince idź sobie może, co? Nie widzisz, że rozmawiamy?
-Przyszedłem po coś do picia, stary. Nie można? A ty,
zamawiasz coś?
-Nie.
-To idź, Amy coś chyba chciała – oznajmia Vincent. Widzę
jak Sebastian marszczy brwi, ale posłusznie wraca do stolika. – Jestem rozczarowany...
Sądziłam, że inaczej go potraktujesz. A ty pozwalasz się obłapywać.
-Nie, żeby to miało większe znaczenie, czy jesteś
rozczarowany, czy nie – stwierdzam – Ale wyjaśnijmy sobie jedną rzecz. Nikomu na nic nie pozwalam. Czekam na dobrą okazję, by zdeptać jego męską dumę.
-Jasne...
***
No i macie rozdział 11. Wiem, wiem, troszeczkę po terminie, ale nie znacznie. Wena wreszcie wróciła. Myślę, że to zasługa tego wiejskiego powietrza. Nie ma to jak wrócić na łono rodziny. Wymęczyłam mój kochany zwierzyniec, za którym tak się stęskniłam i udało mi się wreszcie napisać.
-Już mówiłam, że to nie było zaproszenie. Nie musisz iść.
OdpowiedzUsuń-Ależ, nie nalegaj. Już się zgodziłem.
<3 <3 <3
BOŻE JAK JA BYM BUTOWAŁA TEGO GNOJKA SEBASTIANA NORMALNIE KOPAŁABYM ŁAJZĘ TAK DŁUGO AŻ BY MI PODESZWY POODPADAŁY!!! Gościu budzi we mnie normalnie wstręt i odruchy wymiotne może nie ale mordercze instynkty mam nie śpią jak o nim czytam na bank!
Chciałam chociaż raz sie postarac i napisać zwięzły, logicznie sformułowany komentarz, ale to się kurwa nie da, jak cię taka gnida wyprrrrowadza z rrównowagi!!!!!
Na dodatek jakiś dziwny nastrój mam. Siedzę sama w domu, na zewnątrz leje, mam otwarte okna, wiec ciągle słyszę przejeżdżające auta, rozchalpujące wodę i ten 'furgot', stukot kół, do tego słyszę miarowe, głośne, jakby cykanie zegara, ale na Boga, ja nie mam w domu takiego zegara, to coś z ulicy, ale jak wyglądam za okno nie widzę żadnego nowego znaku, dźwięk dochodzi chyba zza rogu kamienicy, mimo to mam wrazenie ze ktoś, kurwa, stoi mi tuż pod oknem z włączonym kierunkowskazem, czaisz, taki dźwięk.... A teraz wniosek z tej opowieści jest taki, że tylko tyle wystarczy, żebym znalazła się na dobrej drodze do furii (zaraz pojde szukac tego osla od kierunkowskazów a jak to bedzie jakis migajacy znak, wyrwe i bede z nim biegac po miescie jak Shizuo) A TY MI TU TAKIEGO SEBE KUXWA JEGO ZASXANA MAC, CO SE JESZCZE OBŁAPUJE PODSTAWIASZ!! :D Dobrze jej Vin powiedzial, Lucy, na co czekasz?! Trzeba bylo mu te mojito na łbie rozdupcyc! Kopnąc miedzy nogi i zaspiewac na karaoke 'tu macz lof łil kil ju'!!
ok, tyle, troche sie uspokoilam.
albo nie. dalej mnie cos gnebi zza okna.
Nie ma to jak dwa zazdrosne o siebie ogiery ha ha :D
OdpowiedzUsuńNo to podsumowałaś <3 Chichotku
Usuń