Tablica ogłoszeń

Jeśli za mną tęsknicie, w linkach można znaleźć moje pozostałe blogi. Nowsze i lepsze.

Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!




Co mojego autorstwa chcielibyście przeczytać po zakończeniu szeptu?

czwartek, 23 kwietnia 2015

Szept 10 ~ Słowa.

Myślę, że jest nieźle. Jest nieźle. :3
Enjoycie!

***

Siedzimy na placu zabaw, na drabince, która znajduje się najbliżej latarni. Jest tak cicho i spokojnie. Żadne z nas się nie odzywa. Właściwie, nie mamy o czym rozmawiać. Nie znam Vincenta i niezbyt go lubię. Nie wiem, dlaczego zgodziłam się jeszcze zostać. Powinnam siedzieć teraz w domu, w ciepełku. Miałam przecież zaraz wracać. Ale zimne, nocne powietrze i otaczająca nas ciemność są tak kuszącą opcją. Nie potrafię się temu oprzeć i oto jestem.
Nagle przychodzi mi do głowy niezbyt dobra myśl. Co jeśli spotkam... Nie. To niemożliwe. Próbuję uspokoić, bo na samo wspomnienie tamtej nocy dostaję palpitacji serca.
-Co jest? - pyta podejrzliwie Vincent. - Jednak się boisz tu siedzieć, co?
-Nie. Wcale nie.
-O boże! Co to? - Vincent zrywa się, a ja niemal spadam z drabinki, rozglądając się w panice. W głowie widzę najgorszy scenariusz. Jednak nic się nie dzieje. Słyszę tylko śmiech. Taki wredny, bardzo wredny, należący do osoby siedzącej obok. - A jednak...
-Po prostu mnie zaskoczyłeś - protestuję.
-Dałaś się nabrać na taki banał. Naprawdę?
-Spadaj - syczę. - Ty naprawdę chcesz, żebym ci w nochal poprawiła co? A może dla odmiany zęby? Za dużo masz? - odgrażam się, ale wiem, że ma rację.
-Nie spinaj się, jesteśmy blisko głównej ulicy. Cokolwiek by się nie wydarzyło, możemy uciec w jakieś bezpieczne miejsce.
Tak jakby miał jakiekolwiek pojęcie. W normalnym przypadku stwierdziłabym, że to prawda. Wmawiam sobie, że to prawda, bo chcę w to wierzyć. Rzeczywistość jest jednak mniej przychylna. Cały czas jestem świadoma, że przed czarnym psem nie ma ucieczki. Cały czas boję się, że za chwilę wyłoni się z mroku. Niestety nie mogę się do tego przyznać.
-Powiesz mi, czego się tak boisz?
-Tobie? W życiu - odpowiadam, patrząc w przestrzeń. - Choćbym miała zginąć. Z resztą, co byś zrobił? - pytam. - Nie potrafiłeś się nawet obronić przed ludźmi, a co dopiero... - urywam w ostatniej chwili, uświadamiając sobie, o czym mówię. Przygryzam wargę, przeklinając się w duchu. - Tak, czy inaczej... Zastanawiam się po prostu, co ja tutaj właściwie robię?
-Z głową wszystko w porządku? A myślałem, że to mnie uderzyli.
-O czym ty mówisz? - dziwię się, marszcząc brwi i spoglądam na Vincenta.
-No, nie wiesz, co tu robisz. Nieświadomość własnych czynów to oznaka utraty rozumu.
-No ty chyba na głowę upadłeś! - oburzam się. - Jeszcze masz czelność... Ja tu siedzieć nie muszę - zauważam.
-Nie musisz się zaraz obrażać...
-Ja się nie obrażam. Stwierdzam fakty...
Znowu słyszę śmiech, tylko cichszy i jakiś taki... Inny.
-Ale nadal tu siedzisz.
-Mi też nie chce się wracać do domu. I tyle.
-Tobie? Czemu? - Nie widzę twarzy Vincenta, właściwie nawet na niego nie patrzę, czuję jednak, że on patrzy na mnie. Przygląda mi się prawie cały czas, jak siedzimy na tej przeklętej, zimnej drabince. - Hm?
-Bo... - zaczynam, ale nie potrafię podać powodu. W domu jest pusto. W domu jestem sama. I tak nie będę mogła zasnąć. Będę leżeć w ciemności, rozmyślając o różnych rzeczach. Właśnie dlatego nie chcę. Nie mogę tego jednak powiedzieć na głos. Vincent nie musi nic o mnie wiedzieć. Im mniej wie tym lepiej. Z resztą...  - A z resztą, czy to ważne?
-Mnie pytasz?
-A widzisz tu, do cholery, kogoś innego? - pytam rozeźlona. - No, nic. Może lepiej zmieńmy temat - proponuję.
Niestety nie mam zielonego pojęcia o czym powinniśmy rozmawiać. O pogodzie? O studiach? Nie chcę mówić o sobie. On widocznie myśli tak samo. I weź tu gadaj w takich okolicznościach. Dłuższą chwilę siedzę pogrążona we własnych myślach. Podnoszę głowę i patrzę na niebo. Jest nieco pochmurne i przez to nie widać prawie żadnych gwiazd. Wzdycham cicho, niezadowolona z pogłębiającej się ciszy. Nagle dzwoni telefon. Odruchowo sięgam do kieszeni, ale w porę orientuję się, że to nie mój.
-Sorry - mruczy Vincent i odbiera. - Tak? - mówi do telefonu. - Nie. Nie. Jeszcze nie. - Nie wiem z kim rozmawia i jestem trochę ciekawa. Może to Sebastian...? - Na placu zabaw. Nie. Wiesz, co... Zadzwonię do ciebie jak wrócę. Dobrze? No. No cześć. - Rozłącza się.
-Sebastian? - pytam, po czym dodaję żartobliwie. - A może mama? - Odpowiada mi jedynie cisza, tak przerażająca, że mam wrażenie iż pochłonie mnie jeśli jej nie przerwę. - A może dziewczyna? - śmieję się nerwowo. Czyżbym spytała, o coś o co nie powinnam? Nie wiem. Modlę się, by Vincent wreszcie się odezwał.
-...Kuzynka.
-Kuzynka?
-Głucha jesteś?
-Nie? Po prostu zdziwiłam się, że dzwoni o tej porze.
-Właściwie jest bardziej jak przyjaciółka.
-Oh... Więc nawet ktoś tak wredny może mieć przyjaciół? No patrz, no patrz.
-A ty ich masz?
-Nie sądzę - zaśmiałam się.
Nastał kolejny dzień. Idę chwiejnym krokiem wzdłuż korytarza. Za chwile mam wykład. Ziewam przeciągle po raz enty z kolei i niemal wpadam na ścianę. Jestem tak zmęczona, że ledwo mogę otworzyć oczy. Następnej przeszkody już nie udaje mi się wyminąć. Jednak to z czym się zderzam jest w sumie mięciutkie i ciepłe. Zmuszam się do niewyobrażalnego wysiłku jakim jest otworzenie oczu i widzę, że zderzyłam się z człowiekiem. Człowiekiem - mężczyzną. Ba! Powiem więcej...
-Sebastian? - mruczę, wciąż nie do końca świadoma swych słów.
-Dawno cię nie widziałem. Jak tam?
-Dobrze - odpowiadam sztywno, niemal mechanicznie. - A u ciebie?
-Stęskniłem się za tobą - stwierdza.
-Oh? Naprawdę? - piszczę, uśmiechając się i znowu obawiam się o swoją twarz.
Oh, jaką mam ochotę mu teraz nakopać. Jak żyję, dawno nie miałam takiej ochoty zrobić komuś krzywdy i tak się nad kimś znęcać fizycznie i psychicznie. Już prawie wyobrażam sobie te rzeczy, ale zaciskam pięści i biorę głęboki wdech. Staram się opanować. Wdech i wydech. I jeszcze raz. Ale tak wiele bym dała, żeby mu chociaż nochal obić. Jak nie to, chociaż nogę podłożyć. A najlepiej to go cieniem w dupę dziabnąć! Do końca życia by popamiętał.
-To, co robiłaś w nocy, że zasypiasz na stojąco? Hm?
-Uczyłam się - mruczę - Sorry, ale muszę już iść.
Czym prędzej oddalam się od Sebastiana. Naprawdę nie mam ochoty z nim gadać, bo nie ręczę za siebie. A głupio byłoby się zdemaskować z tak idiotycznego powodu jak on. Z resztą, wkurza mnie to udawanie, że nic nie wiem. Jednak na myśl o tym, że miałabym przyznać się do prawdy, jest jeszcze gorsza. Wolę jeszcze jakiś czas zgrywać trzpiotkę.
-Lucy, Lucy, Lucy! - Ktoś uwiesza mi się na szyi. - Tęskniłam za tobą!
-Amy? - pytam, ziewając raz po raz.
-A ty znowu grałaś?
-Nie tym razem.
-Hmmm? A co robiłaś? - Lucy wygląda na bardzo zaciekawioną i patrzy na mnie, jakby miała usłyszeć zaraz tajemnicę wagi państwowej. CO NAJMNIEJ.
-Mm... Ja... Właściwie, poszłam wczoraj wieczorem po zakupy, bo nie miałam w domu nic do jedzenia. I późno wróciłam do domu.
-To gdzieś ty te zakupy robiła? Na drugim końcu świata?
-Nie... Spotkałam Vincenta i tak jakoś wyszło, że spacerowaliśmy trochę - przyznaję cicho. - Tak jakoś...
-Sama? Z Vincentem? W nocy? No skojarzenie mam tylko jedno.
-Mówiłam ci już, że...
-Wy się spotykacie! - stwierdza głośno Amy i kilka osób z pobliskich ławek patrzy w naszą stronę. - Wiedziałam!
-Co?! - oburzam się. - No, ty sobie nie żartuj!
-Dlaczego? - Tym razem posłała mi spojrzenie, jakbym właśnie skatowała jakieś bezbronne zwierzątko. No ja na nią nie mam siły. - Co?
-Ja go zwyczajnie nawet nie lubię - odpowiadam cicho.
-Kogo nie lubisz, co?
-O! Vince! - raduje się Amy, a ja stoję nieruchomo. 
Jeśli się odwrócę, jego spojrzenie zamieni mnie w kamień. Nie. Nie i nie! Nie mogę się przecież teraz odwrócić. Słyszał to. Słyszał, no nie? Właściwie, to nie żeby to miało znaczenie. Z resztą i tak już mu to mówiłam, więc wie, że za nim nie przepadam. Ale i tak, jakoś... No... Głupio. Bo teraz wychodzi, że go obgaduję.
-No? To kogo nie lubisz? - pyta ponownie i kładzie dłoń na moim ramieniu.
-Ty wiesz chyba najlepiej - odpowiadam wreszcie.
Co? Moment. Chwila. Czy to miało w ogóle sens? Nie. No miało. Jeśli wie, że go nie lubię, to zajarzy. No, a przynajmniej powinien. Ja za to muszę, zacząć myśleć, co mówię. A mówię dziś, co popadnie. Jestem zmęczona, chce spać. Nie mogę nawet myśleć w tym stanie.
-Jak uroczo, uroczo - I widzę ten niebezpieczny błysk w oku Amy. - Nie musicie tak udawać.
-A dajcie mi, wy wszyscy, święty spokój - warczę, czmychając na swoje miejsce pod ścianą.
Naciągam kaptur bluzy na głowę i mam zamiar zwyczajnie iść spać. Słyszę jak Amy siada na miejscu obok, ale nie odzywa się. Trochę mnie to dziwi. O coś jest zła? Za chwilę mi wyskoczy z czymś dziwnym. A może podejrzewa coś, po tym jak jej powiedziałam o nocnym spacerze? Gdzieś w środku, we mnie, rodzi się niepokój. Wolę go jednak ignorować. Jestem zmęczona, chcę spać.
Nie daję jednak rady. Coś jest nie tak. Mocno nie tak. Amy nie potrafi usiedzieć cicho. Skądś do moich uszu dochodzi stłumiony chichot, ale nie potrafię go zlokalizować i to mnie niepokoi. Wzdycham ciężko i podnoszę się, patrząc dokoła. A niech to...
-Jednak nie śpisz?
-Co ty tutaj robisz? - pytam - Gdzie Amy?
-Przed tobą - pada w odpowiedzi. - Razem z Sebastianem - dodaje wesoło Vincent.
Patrzę z niedowierzaniem do przodu i widzę radosny uśmiech Amy oraz tą paskudną, chociaż cholernie przystojną, twarz Sebastiana. Potem znowu zerkam na siedzącego obok mnie Vincenta.
-Co. Ty. Tu. Kurde. Robisz? - cedzę przez zęby.
-Ja? - zdziwił się. - Bałem się, że się za mną stęsknisz.
-Czy ty... Bawi cię prześladowanie ludzi?
-Oczywiście. Zamierzam cię teraz nie odstępować na krok i być upierdliwie blisko ciebie. Nic na to nie poradzisz.
-Ja wiedziałam, że ty masz nierówno pod kopułą - mruknęłam, a on uśmiechając się i wzruszył ramionami.

2 komentarze:

  1. Jeśli się odwrócę, jego spojrzenie zamieni mnie w kamień.<3 Coraz bardziej cieszą mnie ich relacje. Znaczy nie cieszą-cieszą, czaisz, nie tylko cieszszszą, taktak, przez potrójne 'sz'. Siedzę sobie przed kompem i suszę ząbki ^^ Trrris! A czy ty tu jakieś hoty przewidujesz, e? Bo wiesz, ja jestem starym, zramolałym, zboczonym wilczyskiem. I trzeba mnie dokarmiać na każdy temat, hueh.

    Nie wierzę w to, ze jeszcze dwoch r u Cb nie przeczytałam. Oo Nie pytaj się mnie, jak ja to zrobiłam. Z jednej strony sie cieszę, bo może nie zostanę z niedosytem (na jakies pol h moze styknie), ale z drugiej jestem przerażona bo ni uja nie mam pojęcia gdzie mnie wcięło.

    OdpowiedzUsuń

Kto patrzy, ten widzi