Tablica ogłoszeń

Jeśli za mną tęsknicie, w linkach można znaleźć moje pozostałe blogi. Nowsze i lepsze.

Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!




Co mojego autorstwa chcielibyście przeczytać po zakończeniu szeptu?

wtorek, 14 kwietnia 2015

Szept 9 ~ Grzech przesądzony.

Yeeey <3 Wybiła północ, a nawet trochę po. Zasiedziałam się.
To chyba najdłuższy jaki tu wstawiam >.< Miałam w pewnym momencie blokadę i bałam się, że nie wyrobię się na czas, ale jakoś poszło. Dopisałam resztę no i jest. Nie wiem natomiast jak to będzie z kolejnym. Chciałam dodawać rozdziały co tydzień, czyli jak zawsze we wtorek zaraz po północy, ale zobaczymy, czy się wyrobię. Wena mnie trochę opuściła po tym jak się naprodukowałam na Behind.
Ah. No właśnie. Autoreklama numer 2, powstał jeszcze jeden blog, na którym każdy - myślę - znajdzie coś dla siebie. Z każdego gatunku po trochu. Nazbierałam przez ostatni rok trochę różnych tekstów i pomyślałam, że może komuś się spodobają.  Tak, więc w zakładce Mój świat zawsze można znaleźć odnośnik. Dla leniwych jednak wstawiam go również tutaj i serdecznie zapraszam.
P.S. Bez obaw, więcej blogów nie będzie. Właściwie, gdybym szybciej o tym pomyślała, szept cieni też wrzucałabym tam, ale niech już zostanie tak jak jest.
Przypominam także o ankiecie dotyczącej 8 rozdziału! Pozdrawiam serdecznie i... Enjoycie! 

***

Słyszę głos: "Zabić."
I teraz już nie mam  żadnych wątpliwości. Wszystko nabiera sensu. Oto właśnie mój grzech. Ten, który przesądzony był 4 lata temu, gdy pragnęłam żyć. Życie za życie. Obiecałam w ciemno, że spełnię życzenie Umbry. Teraz wiem, czego pragnie. Kimkolwiek jest chłopak, którego widziałam, jego życie niedługo się skończy.
Huczy mi w głowie, a w sercu panuje tornado. Uczucia i emocje, które nie należą do mnie, rozrywają mnie od środka i niszczą. Nie panuję nad sobą. I chociaż wiem, że to najgłupsze, co mogę zrobić, nie jest w stanie się wycofać. Wstaję i już mam wyjść z ukrycia, kiedy wpadam na kogoś i ponownie ląduje na podłodze.
-Lucy? Co tu robisz? - słyszę zdziwiony głos. Podnoszę wzrok i jestem równie zaskoczona. Przez chwilę siedzę oniemiała, z otwartą na oścież buzią. Wiem, że muszę coś powiedzieć, ale ne wiem co. - Wszystko w porządku? - pada kolejne pytanie i ktoś podnosi mnie  z podłogi, nim mogę odpowiedzieć. - Nie spodziewałem się, że wpadniemy na siebie tutaj - śmieje się mój rozmówca, a ja potakuję. - Lucy, na pewno nic ci nie jest? Uderzyłaś się w głowę?
-Nie - odpowiadam wreszcie. - Po prostu jestem trochę oszołomiona.
-Przepraszam, ale wyskoczyłaś zza rogu tak nie spodziewanie. Dlaczego się tam chowałaś?
-Co? Nie chowałam się... - tłumaczę - Zwiedzałam budynek...
-Nie sądzę, żeby było tu coś ciekawego do zobaczenia - stwierdza z uśmiechem Vincent.
-Ale wiesz, chciałam chociaż raz przejść się po innych piętrach.
-Rozumiem.
-A ty co tu robisz?
-Rozmawiałem ze znajomym.
Kiwam głową, nie wiedząc, co powiedzieć. Ze wszystkich ludzi, żeby w takiej chwili wpaść akurat na niego. Ale może dobrze się stało. Przez to zaskoczenie, Umbra straciła na sile, a ja odzyskałam panowanie nad sobą. Natomiast ludzie, którzy stali przed salą zdążyli wejść już do środka. Jestem uratowana. Wiem, że nie wywinę się od swej roli. To zostało już postanowione, ale mam czas, żeby się przygotować. Mam tylko nadzieję, że Vincent niczego nie zauważył. On jednak uśmiecha się wesoło i patrzy na mnie zdezorientowany moim milczeniem.
-Więc... - mruczę.
-Wracasz do domu?
-Tak.
-W takim razie może pójdziemy razem?
-Co? - dziwię się.
-No, do wyjścia. Skoro oboje już wychodzimy.
-Ah, no tak. Tak...
Vincent kładzie dłoń na moim ramieniu i ruszamy w stronę wyjścia. Vincent wydaje się podejrzanie miły i to mnie trochę martwi. Z drugiej jednak strony, nie sądzę, że zachowywałby się tak, gdyby coś zauważył. Czyli nic nie wie. Mogę odetchnąć z ulgą.
-Jak się miewasz? - pyta, patrząc przed siebie.
-Dobrze... A ty?
-Też dobrze.
-Ty... Co z tobą nie tak, co? - nie wytrzymuję. - Dlaczego jesteś taki... miły? Poprzednio zachowywałeś się zupełnie inaczej w stosunku do mnie - stwierdzam z irytacją i odsuwam się od niego. - Masz rozdwojenie jaźni?
-Nie przesadzaj...
-Mów.
-No dobrze - zgadza się wreszcie i spogląda na mnie z poważną miną. - Prawdę mówiąc... Wiem o wszystkim - moje serce zamiera na te słowa. Czuję jak krew odpływa mi z głowy, a świat chyba zaczyna wirować. Już po mnie. - Wiem, że dałaś się oszukać Sebastianowi. I może trochę ci współczuję.
-Co? - pytam, tępo wpatrując się w Vincenta.
-Wiem, że nie jesteś jedyną, z którą się umawia. Myślałem, że nie jesteś tak głupia, żeby nabrać się na jego słodkie słówka, więc nic nie mówiłem. Wygląda jednak na to, że nie miałem racji... Ale mimo wszystko ci współczuję. Mieszkam z Sebastianem. Wiem jaki z niego dupek.
-Ah... Więc... Wiesz... - mamroczę - Ktoś jeszcze wie?
-Tylko ja, ty i on.
-To dobrze. I niech tak zostanie, dobrze? - proszę. - I żeby była jasność. Ja nie dałam się oszukać. Umówiłam się z nim raz. To fakt. Ale bez przesady. Myślisz, że dałam się nabrać? Też chciałam się zabawić.
-Wszystkie się dają nabrać - stwierdza Vincent, uśmiechając się kpiąco. - Wcale nie jesteś lepsza. Nieważne ile zaprzeczasz.
-Masz paskudy charakter, wiesz? - pytam, a on w odpowiedzi tylko wzrusza ramionami.
Tej nocy siedzę w domu. Prawdę mówiąc, zwyczajnie brakuje mi odwagi. Nie po tych wszystkich wydarzeniach, które miały ostatnio miejsce. Ponad to nie mam siły ani nastroju na spacer. I chociaż lepiej mi się myśli na świeżym powietrzu, jesienna noc jakoś mnie zniechęca. Leżę na kanapie, w ciemności. Światło w pokoju jest zgaszone, bo w ten sposób czuję się lepiej.
Rozmyślam o tym, co niedługo zrobię. Nie cieszy mnie to, ale nie mam wyboru. Ten grzech to cena, którą przyszło mi zapłacić za moje życie. Zaciskam dłonie w pięści i zamykam oczy.
Oddycham głęboko, próbując powstrzymać się od łez. Wciąż czuję się rozdarta, chociaż uczucia Umbry nie mają już na mnie wpływu. To jednak rozdrapało stare rany i ożywiło wspomnienia, które ukryłam na samym dnie.
Przypomniałam sobie wiele rzeczy, zdarzeń. A także ludzi, których nie ma już w moim życiu. Tęsknię... Żałuję... Kocham... Nienawidzę... Wspominam. Bezcelowo. Łzy powoli spływają po moich policzkach.
To śmieszne, że z biegiem czasu płacze się coraz ciszej.
Jako dziecko płacze się głośno, zazwyczaj, żeby zwrócić na siebie uwagę. Później już nie zależy nam na uwadze, a przynajmniej nie do tego stopnia. Aż w końcu milkniemy. Płaczemy w samotności. Płaczemy w ciszy. Płaczemy w ciemności. Nikt nie usłyszy mojego szlochania, bo usta mam zamknięte. Jedynie serce krzyczy z całych sił. Nikt go nie usłyszy.
Przez chwilę miotam się i wiję, kurczowo zaciskając dłonie na materiale bluzki. Twarz wtulam w poduszkę. Żal i smutek ściskają mi serce. Zaczyna mi brakować powietrza, więc siadam. Próbuję się uspokoić, lecz jestem bezsilna. Łzy napływają mi do oczu strumieniami i nie mogę ich powstrzymać. Przygryzam wargę i zsuwam się z kanapy na podłogę. Podkulam pod siebie nogi i obejmuje je ramionami. Czuję się bezradna, bezsilna i zagubiona. Czuje się źle. Jednak obok mnie nie ma już nikogo. Wszyscy odeszli, a ja im na to pozwoliłam...
Obok mnie byli kiedyś ludzie. Było ich naprawdę dużo. Wiele wspólnych wspomnień jest moim największym skarbem. Tyle lat, tyle chwil. Wspólny śmiech i wspólne łzy. Godziny bezsensownych rozmów i wiekopomnych debat. Wszystko się skończyło. Czasem z mojej winy. Czasem nigdy nie usłyszałam powodu. Została tylko pustka.
Byli też tacy, którym ufałam nad życie. Nigdy jednak nie powinnam była tego robić. Teraz już to wiem. Przeklinam się za każde słowo, które wydostało się z moich ust. Bo istnieją tacy, przy których należy jedynie istnieć. Nie wolno nic mówić. Lecz oni również odeszli z mojego życia. To dobrze. Bardzo dobrze, a jednak czuję pustkę. Ponieważ ufałam... Została mi jedynie nienawiść.
Kolejna fala łez. Ale ja nie potrafię się powstrzymać. Torturuję się dalej wspomnieniami o ludziach, którzy byli, a których już nie ma.
Teraz jestem sama. Zupełnie sama. Płaczę w ciszy, kryjąc się w swojej ciemności. Pielęgnując nienawiść, bratając się z samotnością. Taki los wybrałam. To było moje przeznaczenie. To moje pokuta za grzech, który został już przesądzony. Za późno na smutki i żale. Sama zdecydowałam. Nic już nie zmienię.
Wiem to, ale nic nie poradzę. Oddaję się w objęcia rozpaczy. Wciąż i wciąż torturując się wspomnieniami. Ta słodko- gorzka kompozycja przyprawia mnie o ból głowy. Wiem, że muszę wziąć się w garść. Muszę się pozbierać, ale nie mam siły. Jestem w rozsypce i nie wiem, co począć. Nie ma przecież nikogo, kto mnie poskłada.
Wtedy przypominam sobie o Amy i Victorii... Nie jestem zupełnie sama, ale... No właśnie "ale". Jest już późno. Z resztą, co miałabym powiedzieć? Nie mogę wydać swojej tajemnicy. Muszę milczeć. Być sama. Towarzyszy mi jedynie mój własny cień.
Wreszcie nastaje nowy dzień i znów idę na uczelnię. Zaczyna mnie to nudzić, ta rutyna... Dzień, w dzień ten sam schemat. Nieprzespana kolejna noc, a nawet nigdzie nie wyszłam. Ja potrzebuje nocnych spacerów. Wtedy czuję się dobrze, wtedy czuję się wolna. Niestety tym razem wygrał strach.
Boję się, chociaż jestem kontrahentką. To zabawne, jest tyle ludzi, zwykłych, nie znających mroku, świadomych zagrożenia, którzy się nie lękają. Wciąż istnieją miejsca, które tętnią życiem nawet w nocy. I można tam spotkać nie tylko kontrahentów. Młodych ludzi, takich jak ja kiedyś, wierzących, że są niepokonani. Lub starszych, bardziej zrezygnowanych, którym obojętne jest, co się wydarzy. Oraz takich, którzy próbują żyć normalnie, mimo strachu.
A ja ukrywam się w domu i boję nocy, pomimo bycia kontrahentką. To zabawne... A właściwie żałosne. Czego się boję?
-Hej, hej! Hej! - Dopiero po chwili patrzę w stronę, z której dochodzi radosny krzyk. - Luuuucy!
-Amy, musisz tak krzyczeć od rana?
-Przepraszam... - mruknęła. - A ty co taka nie w sosie?
-Nic. Po prostu jestem zmęczona.
-Znowu grałaś całą noc?
-Nie. Nie mogłam zasnąć - oznajmiłam.
-Koszmary?
-Tak...
-Następnym razem jak nie będziesz mogła spać, zadzwoń do mnie - zaproponowała Amy, uśmiechając się szeroko.
-W środku nocy?
-Nom. A co to niby za problem. Nie krępuj się, dzwoń.
-Ok...
Jednak nie zadzwoniłam i nie zrobię tego. Jest już wieczór, a ja wiem, że nie zasnę. Nie sięgnęłam po telefon. Z jakiegoś powodu nie potrafię. Coś mi mówi, by tego nie robić. W końcu, kiedyś się wyda, kim jestem. Muszę tego uniknąć za wszelką cenę, dlatego będę się męczyć dalej i nie zadzwonię.
Zaczynam robić się głodna, a szafki świecą pustkami. Wciąż nie zrobiłam zakupów, tylko wyjadałam to, co było. Ryż, makaron... Nie ma już nic. Nie mam innego wyboru, jak zrobić zakupy. Inaczej umrę z głodu...
Ubieram kurtkę i chcę już wyjść, ale waham się przed naciśnięciem na klamkę. Moje ciało paraliżuje strach. Próbuję sobie wytłumaczyć, że czarny pies nie czeka na mnie codziennie za każdym rogiem. Nie ma się czego bać. Nie ma się czego bać. Nie ma... Wtedy dałam się zaskoczyć. Ale jestem silna. Mogę się przecież obronić...
Na razie, chociaż na chwilę, właśnie w to chcę wierzyć. Inaczej do rana skonam z głodu. Wychodzę po cichu, skrywając się dzięki swojej iluzji. Znów "zmieniona" w kota. Oglądam się na drzwi sąsiadów, zastanawiając się, czy znów tam sterczą, po czym wychodzę.
Najbliższy sklep całodobowy jest jakieś 20 minut drogi od mojego mieszkania. Nie ryzykuję i idę głównymi, dobrze oświetlonymi ulicami. Łudzę się, że światło latarni może mnie ochronić. Mam taką nadzieję. Maszeruję, rozkoszując się zimnym, rześkim powietrzem. Bardzo szybko zapominam o strachu. Noc jest taka cudowna...
Wchodzę do sklepu i kiwam głową do kasjerki, mrucząc pod nosem "dobry wieczór". Rzuca mi pełne zdziwienia spojrzenie. Nie sądzę, żeby miała wielu klientów o tej porze. Biorę koszyk i idę wśród regałów, wrzucając różne rzeczy. Nie dużo. Nie chce mi się w nocy dźwigać. Kiedyś zrobię porządne zakupy za dnia. Teraz jednak wybieram rzeczy lekkie.
Danie gotowe do odgrzania, jakieś przekąski. Koniecznie sok, bo czuję się spragniona. patrzę na swoje zakupy. Nie są one przykładem zdrowego odżywiania. Uśmiecham się pod nosem.  Po drodze zgarniam jeszcze chusteczki, bo o tej porze roku mam ciągle katar. Potem idę do kasy.
-Studentka? - zagaduje mnie kasjerka, uśmiechając się ciepło.
-Tak. Zgłodniałam, ucząc się.. - mówię i wykrzywiam usta, pokazując zęby. "Suszymy ząbki, suszymy"...
-To musi być ciężko.
-Bez przesady. Leniłam się trochę ostatnio i zakuwam na dzień przed egzaminem - kłamię. Nie powiem przecież, że nie mogę spać i dlatego tu jestem. - Pewnie nikt nie przychodzi o tej porze, co?
-Przychodzą, przychodzą... Zwłaszcza po alkohol.
-No tak.
Płacę za zakupy i żegnam się.
-Życzę bezpiecznej drogi powrotnej - słyszę i uśmiecham się, potakując.
Zadowolona z zakupów, wracam do domu. Idę powoli, niespiesznie. Znów rozkoszuję się ciemnością. Mija dopiero kilka minut, odkąd opuściłam sklep, kiedy jestem świadkiem niezbyt ciekawego zajścia. Widzę dwóch umięśnionych kolesi w dresach, zaczepiających jakiegoś chłopaka. Używam swojej iluzji, żeby mnie nie zobaczyli.
Widzę jak gadają, lecz nie słyszę o czym. Nie podchodzę zbyt blisko, wolę nie wiedzieć, co mogliby zrobić z kotem. Co gorsza mogliby mnie zdemaskować. Powinnam odejść czym prędzej, ale przyglądam się całemu zajściu. Nie rozumiem, czemu chłopak nie broni się przed napastnikami.
W chwilę później biedak ląduje na ziemi, po tym jak oberwał w nos. Uaa... Musiało boleć. Wtedy orientuję się, że ofiara wygląda znajomo. I daje słowo, że mam ochotę go tam zostawić. Naprawdę... Coś mi jednak nakazuje, żeby interweniować. Nie lubię go, ale nie mogę go przecież zostawić na pastwę losu.
Bóg raczy wiedzieć, jak daleko posuną się tamci goście. Jeden już chwyta chłopaka za kołnierz i chyba przymierza się do drugiego ciosu. Nie zdążyłam przemyśleć swojej akcji, lecz nie mogę na to patrzeć. Mój cień wydłuża się powoli. Jest cieniutki, że praktycznie go nie widać. Przesuwa się w stronę mężczyzny i niezauważony prześlizguje się po ubraniach mężczyzny i oplata wokół jego ręki.
Oprych widocznie myśli, że powstrzymuje go towarzysz i teraz rzuca się na niego, łapiąc za kołnierz, potrząsając nim. To moja szansa. Wychodzę z ukrycia, wręcz biegnę, po czym z całych sił wpadam od tyłu na tego większego, bardziej brutalnego z mężczyzn.
Nie spodziewają się tego, więc udaje mi się ich powalić na ziemię. Chwytam za ramię podnoszącego się z ziemi chłopaka i ciągnę za sobą, w miejsce, w którym zostawiłam swoje zakupy. To dobra, ciemna kryjówka. Nie zobaczą nas tak łatwo. Nie mamy innego wyjścia. Gdybyśmy ruszyli wzdłuż ulicy, zaraz by nas dogonili. A ja cenię sobie swoją ładną buzię.
Nie walczę z ludźmi, nie chcę, więc nie mogłabym ich zaatakować. Po swojej sile fizycznej, przy moim wzroście, również nie spodziewam się zbyt wiele w porównaniu z rosłymi facetami. No i do tego mam świadka. Nie mogę pozwolić, by dowiedział się kim jestem.
-Vincent - wyszeptałam. - Wytrzymaj chwilę i nie wychylaj się.
Sama jednak nie słucham swojej rady. Patrzę przez szparę pomiędzy deskami ogrodzenia. Widzę jak tamci rozglądają się dokoła i chowam się na moment.
Słyszę urywki rozmowy, a serce wali mi jak młotem. Wychylam się ponownie, wciąż ściskając Vincenta za ramię. Wolę mieć pewność, że wciąż tam jest. Czuję, że mi się przygląda i przechodzą mnie ciarki.
-Poszli? - pyta cicho, jakby się dławiąc.
-Nie. Nie hałasuj - mruczę, nie spuszczając wzroku z mężczyzn. Mam wrażenie, że jeśli czegoś nie zrobię, znajdą nas. Pewnie znają tą okolicę jak własną kieszeń. Muszę coś zrobić, ale używanie cienia jest zbyt ryzykowne. Powoli kucam, szukając na ziemi jakiegoś kamienia.
-Trzymaj.
-Hm? Ah... - mamroczę - Kiedy to znalazłeś? I... Skąd wiedziałeś?
-Nie trudno się w takiej sytuacji domyślić, co chcesz zrobić. Dobrze rzucasz?
-Cóż...
-W takim razie oddawaj. Ja to zrobię.
Vincent wyrwawszy mi kamień z dłoni, wychyla się lekko, robi zamach i rzuca kamieniem w stronę sąsiedniej uliczki. Wychodzi mu to na tyle dobrze, że odwraca to uwagę mężczyzn, który oddalają się teraz od naszej kryjówki.
Biorę swoje zakupy i ciągnę Vincenta za ramię w stronę głównej ulicy. Gdy już jesteśmy w miarę bezpieczni i w dobrze oświetlonym miejscu, zatrzymuję się.
-Nie powinniśmy się oddalić?
-Ty mnie tu teraz nie pouczaj ty... A tak w ogóle to krwawisz.
-Tak?
-I to dość mocno - mówię, podając mu chusteczki. - Zatkaj nos i pochyl się. Oddychaj przez usta. Za chwilę powinno przestać.
-Widziałaś?
-Nie, wiesz... Jestem ślepa - syczę.
-No tak...
-Nie kręci ci się w głowie? - pytam wreszcie. - Nie pomogę ci, jak mi tu padniesz.
-Nic mi nie jest. Swoją drogą szybko o to pytasz...
-Mogłam spytać, ale robiąc zamieszanie ściągnęłabym nam tamtych gości - stwierdzam, marszcząc brwi - Dlaczego cię zaatakowali?
-Przechodziłem tylko obok - odburknął Vincent. - Chcieli wyłudzić kasę. Nie dałem.
-A dlaczego się nie broniłeś, nie uciekałeś?
-Nie zdążyłem.
-Nie kłam. Nawet nie próbowałeś - mówię poirytowana - Jesteś mocny tylko w gębie. Masz niewyparzony jęzor, więc założę się, że ich wkurzyłeś - dodaję.
-Mówią, że nie kopie się leżącego- śmieje się Vincent, a potem syczy z bólu. - Bawi ci to, nie? Wreszcie możesz mi dowalić za wcześniej.
-Nie specjalnie raduje mnie patrzenie jak ktoś cierpi.
-Dzinky...
-Co?
-Powiedziałem: dzięki. Za pomoc...
-Aha... A to bym nie powiedziała, że to to...
Nadal nie pałam do Vincenta szczególną sympatią. Ale może okazuje się trochę mniej zły, niż sądziłam. Co ważniejsze jest... Zwyczajny. Nie stanowi dla mnie zagrożenia. Z początku myślałam, że może być kontrahentem, ale wtedy byłby w stanie bez problemu się obronić, a przede wszystkim nawet nie dałby się złapać. Chyba, że jest kompletnym idiotą. W sumie, nawet to by mnie już nie zdziwiło.
-Powiedz mi... Co ty właściwie robiłeś tam o tej porze? - pytam po chwili namysłu.
-Wracałem z pracy. Pomagałem kumplowi, zarobiłem trochę pieniędzy... Poza tym ciebie mogę spytać o to samo.
-Może nie zauważyłeś reklamówki z zakupami, ale wracam ze sklepu.
-O tej porze?
-Pustka w lodówce, a ja byłam głodna...
-Przytyjesz jak będziesz jadła w nocy - zakpił Vincent.
-Poprawię ci w ten krzywy nochal jak będziesz pyskował - ostrzegam, mrużąc groźnie oczy. - Albo zawołam tamtych. Może jednak powinnam była cię zostawić...
-Daj spokój... Tylko żartowałem - mruczy naburmuszony. - Nie boisz się spacerować w nocy? - Wzruszam ramionami.
-Zazwyczaj tego nie robię... Dziś tak wyszło jakoś.
-Nie chcesz... Trochę połazić? - pyta Vincent i szybko dodaje: - Wiem, dziwne pytanie o tej porze... Ale nie chcę wracać do domu. Sebastian znowu... Znowu sprowadził jakiś ludzi i teraz panoszą nam się po mieszkaniu. Mam tego po dziurki w nosie.
-W nosie to ty na razie krew masz - śmieję się. - Właśnie... Chyba już nie krwawisz, co?
-Tak. Już ok.
-W takim razie możemy połazić.
-Nie boisz się?
-Czego? Ciebie, którego musiałam ratować, czy... Cieni? - pytam, szczerząc zęby. - Gdyby któryś chciał nas zjeść, jest 50% szansy, że ciebie zje najpierw, a ja zdążę uciec - śmieję się, po czym wytykam język.
-Przecież cienie nie jedzą ludzi.
-Wiem. To był żart. Rozumiesz? Ż. A. R. T.

6 komentarzy:

  1. Hmm, a może Vincent też jest kontrahentem, ale tak samo jak Lucy nie chce się do tego przyznać? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Któż to wie, któż to wie, kochana ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. cos jest na rzeczy z Vinem, dam se obciać pazury.
    A tak wgl to totalnie shippuje ten parring! nie jestem dobra w wymyslaniu tych kuwa nazwa, ale czekaj... Lucy i Vincent... VINCY :D wiec shippuję Vincy! :D muahahaha aaaa i ta akcja była świetna - wiem o wszystkim - no ja pitolę, mysle, czyli tez jest, czyli wie - wiem o tobie i sebie - WILCZY SPADA Z KANAPY. :D punkt dla ciebie! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. oj tak, jest eigmatycznie, lubie vincenta jak jasna cholera i zastanawiac sie bede o co kaman. czemu sie menda nie bronil. ach i te ich pyskowki!
    masz opoznionko z rodzialem, wiec pozowle sobie miec nadzieje, ze jak wroce dzisiaj z knajpy to natkne sie na kilka odpowiedzi na swoje pytania!

    opisy uczuc bardzo trafne. bardzo nastroj buduja. o łzach, o ludziach. jest refleksja na dziś, jest. no wlasnie. czemu placzemu coraz ciszej? ze wzgledu na wstyd? czemu wstydzimy sie łez? czy one naprawde sa oznaką naszej słabosci? mam watpliwosci.

    OdpowiedzUsuń
  5. a moz ten pies to jednak amy albo victoria? moze ktoras z nich jest starszna dwilicowa szmata. hm.

    OdpowiedzUsuń
  6. No rozdział dzisiaj raczej wątpię. Nawet wątpię, czy do mojego wyjazdu zdążę, więc raczej będzie po 26 o ile w ogóle w kwietniu. Blokadę mam i koniec. Mam jedną scene tylko nadal.
    Ołkej... zrobił sie już pierwszy pairing. To wiem, którego na pewno nie będzie :P
    Mam nadzieję, ze nie nie potłukłaś z tej kanapy spadając. ;)
    Oczywiście znowu musiałam komentarze po 3 razy czytać, żeby ogarnąć, ale się udało. Odpowiadam dalej.
    Chciałabym także uściślić, że osobiście nie do końca zgadzam się z bohaterką, przynajmniej jeśli chodzi o te słabości, ale to by the way, ona ma wiesz, własną historię.
    Co do tego, że płaczemy coraz ciszej? Czy ja wiem, czy ze wstydu? JEst dużo ludzi, płaczących na pokaz. A czasami już nie daje się cicho. Ale kiedyś o tym usłyszałam właśnie, że coraz ciszej i tak tu pykło w sam raz. Myślę, że... W sumie sama nie wiem i przez Ciebie ja też się teraz bd zastanawiać, chociaż sama to napisałam. Niech to!
    A kim jest pies to się kiedyś okaże.
    By the way, Wilczy, byłaś na tenebris-blog ? :*
    Jak tęsknisz za tym, że tu nie ma posta to tam są ;) Ja zawsze coś pisze, tylko nie zawsze mam wene na wszystko.

    OdpowiedzUsuń

Kto patrzy, ten widzi