Jest rozdział 6. Niestety przeciętnej długości, bo wszelakie zmiany wprowadziłyby zbyt duży zamęt w moich planach. Niemniej jednak ku uciesze niektórych, mam nadzieję, wreszcie po raz kolejny pojawiają się ONI. Kim są Oni? Enjoycie!
********************###################**********************
Wzdycham cicho. W dużych miastach było znacznie więcej takich grup jak ta, niż w mojej miejscowości. Słyszałam plotki, że niektóre grupy walczą między sobą. Tylko, że to nie są zwykłe gangi. Te należą do ciemności. Ludzie nazywają ich kontrahentami, bo tym właśnie są. Najczęściej mówi się na nich jednak, że są potworami, bestiami. Dlaczego? Kontrahent, bowiem, to ktoś, kto zawarł umowę z cieniem, a te natomiast postrzegane są jako ucieleśnienie zła. W zamian za coś, czego pragnie cień, kontrahent może używać jego mocy do końca swoich dni. Gdyż umowa jest nierozerwalna za życia. Po śmierci "grzesznik" sam staje się cieniem, a ten, z którym zawarł umowę, zostaje uwolniony. Tak traktuje kontrahentów Kościół. Uważa ich za istoty upadłe, który odwróciły się od Boga i zaprzedały swą duszę ciemności.
********************###################**********************
Wzdycham cicho. W dużych miastach było znacznie więcej takich grup jak ta, niż w mojej miejscowości. Słyszałam plotki, że niektóre grupy walczą między sobą. Tylko, że to nie są zwykłe gangi. Te należą do ciemności. Ludzie nazywają ich kontrahentami, bo tym właśnie są. Najczęściej mówi się na nich jednak, że są potworami, bestiami. Dlaczego? Kontrahent, bowiem, to ktoś, kto zawarł umowę z cieniem, a te natomiast postrzegane są jako ucieleśnienie zła. W zamian za coś, czego pragnie cień, kontrahent może używać jego mocy do końca swoich dni. Gdyż umowa jest nierozerwalna za życia. Po śmierci "grzesznik" sam staje się cieniem, a ten, z którym zawarł umowę, zostaje uwolniony. Tak traktuje kontrahentów Kościół. Uważa ich za istoty upadłe, który odwróciły się od Boga i zaprzedały swą duszę ciemności.
-Jesteś jedną z nas? Czy jesteś zwykłym człowiekiem? - pada kolejne
niecierpliwe pytanie.
-Jest zarówno jedną z was, jak i człowiekiem -
odpowiadam, ledwo powstrzymując się od śmiechu.
-Do jakiej grupy należysz?
-Do żadnej.
To prawda. Jestem taka jak oni, ale ja nie potrzebuję
chodzić za stadem. Nie potrzebuję kółka adoracji. Nie potrzebuję gangu, z
którym mogłabym wszczynać walki. To zbyt kłopotliwe. Chcę tylko żyć w spokoju.
-Nie chcesz się przyłączyć? Weźmiemy cię pod swoje
skrzydła - śmieje się ten najbliżej mnie.
-Podziękuję.
-Nie daj się prosić.
-Nie potrzebuję grupy - mruczę
coraz bardziej zirytowana.
Mają przewagę liczebną, ale nie zamierzam uciekać z
podkulonym ogonem. Znam swoje możliwości. Umbra podarowała mi niezwykłą moc, a
ja natomiast jestem nadzwyczaj uparta. Tanio skóry nie sprzedam, jeśli dojdzie
do walki.
-Dajcie jej spokój. Jeśli nie chce, niech idzie - wtrąca się
ktoś, kogo wcześniej nie zauważyłam.
W ogóle nie widzę jego twarzy, bo na głowę naciągnięty ma
kaptur. Najwidoczniej zna te grupę, jeśli nie jest jednym z nich. Przez chwilę
buntują się, jednak ostatecznie przystają na jego słowa. Spoglądam w jego
stronę i uśmiecham się w ramach podziękowania. Chcę podejść do niego, ale od
razu robi krok w tył. Widocznie woli pozostać incognito. Nie wnikam w to... Chociaż jestem trochę ciekawa.
Całkowicie rozumiem, więc nie próbuję się już zbliżyć. Bez słowa
ruszam dalej.
Najwidoczniej jednak nie zamierzają pozwolić mi odejść, bo
atakują i mnie i mojego wybawcę. W ostatniej chwili robię unik. Nie chcę
walczyć. Kontrahenci to też ludzie. Przynajmniej w moim mniemaniu, chociaż społeczeństwo nie przyznałoby mi racji. Ja
natomiast nie walczę z ludźmi, nie atakuję ich i nie zabijam. Sama też jestem
człowiekiem. Jeszcze ciągle nim jestem. Trzymam się uparcie swojego
człowieczeństwa. Jeśli przyznam, że ONI nie są ludźmi, będę musiała przyznać,
że również nim nie jestem.
-Pożarłaś już kiedyś kogoś? - usłyszałam. - Swój cień karmisz
pewnie tylko swoimi emocjami. Wyglądasz na słabą. - Wzruszam ramionami, lecz
krew aż się we mnie gotuje. Staram się zachować spokój. Uświadamiam się
uparcie, że to tylko prowokacja. Obiecałam sobie, że nie dam się wciągnąć w
walki. Zawarłam kontrakt z Umbrą po to, by żyć, a nie po to, by igrać ze
śmiercią. Nie rozumiem ludzi, którzy zostali kontrahentami tylko po to, by zyskać
moc. To chore. Potwory z pod łóżka lub z szafy mogą się schować, bo ludzie są
czasem gorszymi bestiami - Słyszałaś, że zjadając inne cienie oraz kontrahentów można stać się
jeszcze silniejszym?
Otwieram szeroko oczy ze zdumienia. Czy on oszalał? Nawet
cienie nie są zwykłymi bestiami, które pożerają ludzi. Robią to tylko w
ostateczności, jak Umbra, kiedy ratowała mnie przed śmiercią.
-Postradałeś rozum? - pytam
wreszcie. - Ja nie walczę. Ani z ludźmi, ani z cieniami. Zabić też się jednak
nie dam.
-Nawet we dwójkę nie dacie nam rady.
-Żebyś się nie przeliczył - śmieje się chłopak w kapturze,
ale czuję, że też nie jest zadowolony z sytuacji. Jego spokój ducha w zaistniałej sytuacji nieco mnie irytuje, ale może dobrze, że nie dał się sprowokować.
-Jeśli upadłeś tak nisko, by to zrobić, proszę bardzo -
mówię chłodno.
Panuje grobowa cisza. To prawda, że Umbra żywiła się jedynie moimi
emocjami. Miał absolutną rację. Mylił się jednak, co do mojej siły. Bardziej,
niż wszyscy przeżywałam zawsze wszystkie wydarzenia. Przez ostatnie 4 lata
odcięłam się od ludzi, karmiąc swój mrok samotnością. Z czasem zauważyłam, że
dzięki temu rosnę w siłę. Chociaż nie zależało mi na niej i nic się w tej
kwestii nie zmieniło.
Uśmiecham się od ucha do ucha, szczerząc drapieżnie zęby. Patrzę prosto w oczy temu, który próbował mnie zatrzymać. Toczymy niewypowiedzianą walkę. Jego oczy robią się pusta i bardziej matowe. Moje zapewne tak samo. Widzę w jego oczach swoje odbicie. On w moich widzi swoje. Widzi siebie i swoją duszę. Zaczynam drżeć. Nie... Bynajmniej nie ze strachu. To raczej ekscytacja. Chłopak, który stoi na przeciw mnie, zaciska dłonie w pięści. Stara się grać odważnego, ale wiem, że paraliżuje go strach. Oblizuję, więc usta, wykrzywiając je w jeszcze szerszym uśmiechu. Nie wiem, co dokładnie widzi w moich oczach. Cokolwiek to jest, przeraża go i to mi wystarcza. Wreszcie słyszę prychnięcie, więc odwracam się na pięcie i ruszam w dalszą drogę, śmiejąc się cicho. Wygrałam.
Tego dnia w czasie przerwy pomiędzy wykładami, udaje się na
spacer po budynku. Dokładniej mówiąc, wybieram się do automatu z napojami. Mam
ochotę napić się gorącej czekolady albo chociaż kawy. Amy czeka na mnie w sali.
Ma zająć mi miejsce, bo odkąd się poznałyśmy, zawsze siadamy razem. Na początku
nie byłam pewna, czy to dobry pomysł. Jednak zdążyłam się już przyzwyczaić.
Jest o wiele raźniej, kiedy jesteśmy razem. Wpadam, więc na pomysł, by i ją
uraczyć ciepłym napojem. Po drodze spotykam jednak dziewczynę z hali sportowej,
która była w tej samej drużynie, co ja.
-Hej - mówi nieśmiało. Przez chwilę mrużę oczy, próbując
sobie przypomnieć, jak ma na imię. Niestety sprawia mi to spore trudności. Ona
jakby reflektując się, dodaje: - Victoria.
-No właśnie - mruczę. - Sorry, mam słabą pamięć do imion.
-Nie szkodzi. Zdarza się.
-No. To, co tam u ciebie, Victoria? - zagaduję z uśmiechem.
-U mnie raczej dobrze - odpowiada. - A jak twoja głowa? Mocno
wtedy oberwałaś...
-Jak widzisz nic mi nie jest. Sebastian mnie odprowadził. No wiesz, tamten chłopak, on grał...
-Wiem który - ucięła. Przez chwilę wydawało mi się, że
marszczy brwi, jednak zaraz uśmiecha się wesoło i pyta: - Przyjaźnisz się z Amy?
-Cóż... Nie znam jej zbyt długo. Nie wiem, czy można
powiedzieć, że się przyjaźnimy - tłumaczę, trochę niepewna, co mam powiedzieć.
-Ale trzymacie się razem.
-No tak - mamroczę lekko zdezorientowana na widok jej
poważnej miny.- Też masz wykład w sali 2a, na piętrze?
-Tak.
-Gdzie siedzisz? Może dołączysz do mnie i Amy? - pytam. -
Mogę dać jej znać, żeby zajęła jeszcze jedno miejsce.
-Nie trzeba, ale dzięki - odpowiada z uśmiechem Victoria,
lecz jej twarz szybko pochmurnieje, a ja nie wiem dlaczego.
-Rozumiem. A może chcesz się kiedyś spotkać, pogadać? -
proponuję, zastanawiając się, czy i tym razem spotkam się z odmową. - No wiesz,
we dwie. Oczywiście nie mam na myśli niczego dziwnego - dodaję pospiesznie, a
Victoria śmieje się wesoło.
-Czemu nie.
-Ok. To może podasz mi numer telefonu?
Wymieniamy się numerami, uśmiechając wesoło. Victoria jest
bardzo miła i wesoła. Mam jednak wrażenie, że z Amy jest coś na rzeczy. Ciekawi mnie to.
-Nie przepadasz za Amy, co?
-Co? Nie... Nie znam jej za bardzo, więc trudno mi
powiedzieć. Wygląda na miłą...
-Rozumiem - mówię z uśmiechem, mimo, że nie przekonuje mnie
ta odpowiedź. - W takim razie no... Odezwę się na dniach. A teraz idę, bo zaraz zaczyna
się wykład, a ja chciałam kupić jeszcze coś do picia.
-Ok. Do usłyszenia.
-No. Pa.
Schodzę na parter i podchodzę do automatu. Na szczęście nie
ma kolejki, więc kupuje dwa kubki gorącej czekolady i drepczę na zajęcia. Wchodzę do
ogromnego pomieszczenia i rozglądam się. Amy macha do mnie ze środka sali, więc
idę w jej kierunku. Przeciskam się kilka miejsc dalej i wręczam jej plastikowy
kubeczek.
-O dziękuję. Jesteś kochana. Ile mam ci oddać? - pyta
rozanielona.
-Daj spokój.
-Nie, no serio. Ile?
-Mówiłam, żebyś dała spokój. To nie jest fortuna.
-Jesteś naprawdę kochana - piszczy Amy, uwieszając mi się na
szyi.
Odruchowo chcę się cofnąć, ale nie mam gdzie. Nie jestem
przyzwyczajona do takich czułości ze strony innych ludzi, niż rodzina. Wnioskuję
jednak, że to normalne. Kiedyś nie było to dla mnie niczym niezwykłym. Te czasy
jednak szybko odeszły w niepamięć. Ciężko aż uwierzyć, że kiedyś byłam zwykłą
dziewczyną. Wzdycham ciężko.
-Coś się stało? Może nie lubisz jak ktoś…
-Nie jestem przyzwyczajona. To wszystko.
-Ale z Sebastianem za rączkę to już nie miałaś oporów - Amy
śmieje się cicho, a ja odwracam wzrok.
-No już nie przesadzaj - mruczę - Co miałam powiedzieć?
-Nic nie mówię, nic nie mówię.
Po
wykładzie, wychodząc już z uczelni, wpadamy przypadkowo na Sebastiana. Uśmiecha się
do mnie wesoło, po czym ściska mnie i Amy. Prawie żałuję, że jesteśmy tu obie,
ale przy niej czuję się swobodniej. Uśmiecham się wesoło, a kątem oka dostrzegam,
stojącego przy wyjściu Vincenta. Zapewne czeka na Sebastiana, bo ma naprawdę
zniecierpliwioną minę. Na mój widok marszczy brwi. Nie posądzałam go o taką
mimikę, bo gdy poprzednio go spotkałam, wydawał się, przecież, taki nieobecny. Tym
razem był tutaj nie tylko ciałem, ale i umysłem. Świdruje mnie wzrokiem przez
chwilę, aż po plecach przechodzą mi ciarki. Szybko jednak odwraca wzrok i przez
chwilę przychodzi mi do głowy naprawdę głupia myśl. Taka przelotna, ale na
dłuższą metę bezsensowna. Chociaż nie mogę oprzeć się dziwnemu wrażeniu, że…
Nie. To po prostu niemożliwe. Jednak coś nie daje mi
spokoju. Gapię się na niego już dłuższą chwilę. Mam mieszane uczucia i naprawdę
nie wiem, co o tym myśleć. Lustruję go po raz kolejny.
-Lucy? -
głos Sebastiana wyrywa mnie z zamyślenia. - Lucy?
-Hm?
-Na
kogo się tak zapatrzyłaś? Na Vincenta? - pyta Amy.
-Nie,
nie - mówię pospiesznie. - Odpłynęłam myślami, sorry.
-To
dało się zauważyć.
-Zastanawiałam
się, co zrobić sobie na kolacje - wyjaśniam, mając nadzieję, że to wystarczy. -
Jestem taka głodna, że zjadłabym konia z kopytami...
-Konina
nie jest smaczna - śmieje się Sebastian.
-Zwłaszcza
te kopyta - dodaje Amy.
-No,
przecież nie będę konia jadła...
-To
może skoczymy coś zjeść we czwórkę?
-Ja
spasuję - twierdzi Amy - Mam coś do załatwienia. I mam… sprawę do Vincenta. Także…
Ja już będę lecieć. Pa - rzuca na odchodne i niemal ucieka.
Zrobiła
to naprawdę dyskretnie, nie ma co. Na pewno żadne z nas nie zorientowało się,
że zrobiła to specjalnie, by zostawić nas sam na sam. Tak… I w duchu jestem jej
naprawdę wdzięczna, ale nie bardzo wiem, co powiedzieć i zapanowuje niezręczna
cisza. Na szczęście przerywa ją Sebastian:
-To
co? Niedaleko jest fajna knajpka. Można zjeść coś dobrego.
Przygryzam
lekko wargę, przeklinając się w myślach za swoje wcześniejsze kłamstwo. Prawda
jest taka, że nie mam w ogóle ochoty nic jeść. Jednak teraz się już nie wywinę.
Inaczej będzie wiadomo, że naprawdę przyglądałam się Vincentowi. Ten fakt
jednak wolałabym pozostawić dla siebie. Ktoś mógłby to źle zrozumieć. O nie,
nie. Nie ma mowy, żebym do tego dopuściła. Mogę spróbować się jakoś wywinąć,
że wolę jeść w domu. Obawiam się niestety, że jak zacznę za bardzo kręcić to,
zniechęcę do siebie Sebastiana. Ta wersja też mi się nie podoba. J
-No
nie wiem - mruczę - Chciałam się jeszcze, no wiesz, pouczyć. A wiem, że jeśli z
tobą pójdę, raczej mogę zapomnieć o nauce. Może następnym razem? - proponuję,
mając nadzieję, że zgodzi się na taką wersję.
Jednak on kręci przecząco głową i nachyla się, po czym szepcze mi do ucha:
- Chyba nie boisz się iść ze mną sama? - jego oddech łaskocze mnie po szyi i odsuwam się odruchowo.
Jednak on kręci przecząco głową i nachyla się, po czym szepcze mi do ucha:
- Chyba nie boisz się iść ze mną sama? - jego oddech łaskocze mnie po szyi i odsuwam się odruchowo.
-Nie,
skąd - śmieję się nerwowo. - Naprawdę muszę się pouczyć. Ostatnio trochę się
leniłam. Obiecuję, że następnym razem nie odmówię.
-Wiesz, jeśli nie chcesz ze mną iść, nie musisz kłamać. Przecież zrozumiem... - mówi smutno Sebastian.
-Nie - mówię szybko.- Naprawdę chciałabym iść, ale obiecałam sobie, że dziś się wreszcie pouczę.
-Wiesz, jeśli nie chcesz ze mną iść, nie musisz kłamać. Przecież zrozumiem... - mówi smutno Sebastian.
-Nie - mówię szybko.- Naprawdę chciałabym iść, ale obiecałam sobie, że dziś się wreszcie pouczę.
-To
może przyszła sobota?
-Sobota?
-No
wiesz… My. Knajpka. Jedzenie. Może jakiś spacer.
-Co? -
pytam głupio, zaskoczona tym, co mówi. - Czy… Nie, ale… Chcę się upewnić, że
dobrze rozumiem...
-Tak -
pada odpowiedź, nim zdążę zadać swoje pytanie. - Zapraszam cię na randkę. Chyba
mi nie odmówisz?
-Ah…
Cóż… - mamroczę. Biorę głęboki oddech. Słyszę bicie własnego serca. Cieszy mnie
zaproszenie Sebastiana, ale trochę się waham. Obiecałam sobie, że nie opuszczę
swojej samotności, że tylko trochę się pobawię. Wszystko to zaczyna wymykać się
spod kontroli i to mnie trochę przeraża. Z drugiej jednak strony bardzo chcę
iść. - No nie wiem - śmieję się. - Musiałabym sprawdzić w kalendarzu i takie tam...
-Okrutna
z ciebie dziewczyna - stwierdza Sebastian, uśmiechając się pobłażliwie. - Ile
jeszcze będziesz mnie trzymać w niepewności?
-Do
piątku? - rzucam z uśmiechem. - Dobrze, dobrze. Pójdę.
-Przyjdę
po ciebie o...?
-No
nie wiem. Muszę się wyspać.
-W
południe?
-Niech
będzie.
-W
takim razie przyjdę po ciebie w sobotę o 12 - oznajmia radośnie Sebastian,
a ja mam ochotę skakać z szczęścia. Idę na randkę!
Przez
kolejne dni starałam się powstrzymać od nocnych spacerów, żeby nie wpakować się
żadne kłopoty. Nie. Dobrze znam prawdę, a mimo to, próbuję oszukać samą siebie.
Przez chwilę zapragnęłam żyć normalnie. Zdradzam ciemność ze światłem. Porzucam swój własny chaos w imię świata, do którego już nie należę. I boję się, że kiedyś przyjdzie mi za to zapłacić. Obawiam się tego bardziej, niż pokuty za mój grzech. Z własnej woli oddałam się w ręce ciemności, a z chaosu zbudowałam swój świat. Teraz wymiguję się od prawdy. Próbuję udawać kogoś kim nie jestem, ukrywając całą prawdę. Interesuje mnie ten jasny, kolorowy świat. Ciągnie mnie do tego, co jest mi nieznane. Korci mnie zakazany owoc. Chociaż wiem, że nie powinnam, bo w świetle dnia, łatwiej dostrzec tajemnice, które skrywa mrok. Przeraża mnie myśl, że ktoś miałby odkryć moją prawdziwą naturę, że ktoś odnalazłby chaos, w którym żyje i chaos, który żyje we mnie. Jednak ta chęć, by wyjść z mroku jest silniejsza. Pragnienie to trawi mnie od środka i bardzo szybko zapominam o swoich lękach. Myślę o tym, że jutro wielki dzień.
Jest wieczór, a ja szukam odpowiedniego stroju na sobotę. Ostatnio robi się coraz zimniej, więc wzdycham i wyciągam z szafy sweter zamiast sukienki, w której chciałabym iść. Tradycyjne ubranie jednak wydaje mi się najlepsze. Prosto i schludnie. Nie odchodząc zbytnio od swojej roli. Czarne ubrania łatwiej maskują mrok w sercu.
Jest wieczór, a ja szukam odpowiedniego stroju na sobotę. Ostatnio robi się coraz zimniej, więc wzdycham i wyciągam z szafy sweter zamiast sukienki, w której chciałabym iść. Tradycyjne ubranie jednak wydaje mi się najlepsze. Prosto i schludnie. Nie odchodząc zbytnio od swojej roli. Czarne ubrania łatwiej maskują mrok w sercu.
Chcę, by Sebastian lubił mnie za to kim
jestem. To oznaka mojej hipokryzji, bo przecież nigdy nie pozna prawdziwej
mnie. Nie ma mowy, bym do tego dopuściła. Moja nadzieja jest zatem bardzo
naiwna i głupia. I tak zamierzam się po prostu ładnie ubrać, umalować, żeby
usłyszeć, że ładnie wyglądam. Nie pokażę mu prawdziwej siebie. Pokażę mu
normalną siebie, czyli miraż przeszłości. Iluzję, którą tworzę, by znów przez chwilę poczuć, że żyję. Jestem niczym kameleon lub raczej wilk w owczej skórze. Czuję się podle przez te wszystkie kłamstwa. Teraz już jednak za późno. Wybrałam tą drogę. Pogrążyłam się w świecie mroku, chaosu i kłamstw. Zaprzedałam swoją duszę i nie wolno mi się wahać. Przedstawienie musi trwać, bo głupi jest ten, który za wcześnie odkrywa swe karty. Dlatego nakładam na twarz olśniewający uśmiech, niczym maskę, modląc się, by nikt mi jej nie zerwał.
VINCENT! STAWIAM SWOJA ZAWROTNA WYPŁATE KTÓRĄ ZARABIAM W KANCELARII, ŻE TO VNCENT!
OdpowiedzUsuńwięc pewno sie okaze ze to ten lizus, Pan Przystojny Seba -.-
:D ;D
tu macz emołszyn! wpadne na dniach moze cos MONDŻEJSZEGO ymysle ;D
VINCENT!!!!!
śniło mi się. śniło mi sie coś z szeptu. kuwa, nie pamiętam. ale to było coś cienistego...
OdpowiedzUsuńhuehue. teraz Ty stawiaj pieniadze i zrobmy teleturniej 'obstawiam, ze to ta postac" ;D
31. czekam.
pokochaj hirume i pacz :D :*
OdpowiedzUsuńHmm, postać Vincenta jest bardzo tajemnicza.
OdpowiedzUsuńTen post nie zrobił na mnie zbyt wielkiego wrażenia. Nie budził takich emocji, jak poprzednie. Ale może to dlatego, że już zapomniałam, jak to było czuć takie nowe motylki w brzuchu :P
Może dlatego, że byłam trochę out z weny, samej mnie takie sceny nie przekonują... Ale! To było potrzebne! Zwyczajnie.
OdpowiedzUsuńZobaczymy jak się ich randka uda :P
Usuń